nagłówek "Avorum respice mores" (Bacz na obyczaje przodków) – dewiza herbowa przysługująca jedynie hrabiom Ledóchowskim h. Szaława link nagłówka

Bugiem do Gdańska, czyli handel zbożem w dawnej Rzeczpospolitej

Widok Warszawy od strony Pragi

Rzeczpospolita spichlerzem Europy

Maciej KobylińskiRzeczpospolita była onegdaj największym producentem zboża w Europie. Jak pisze XIX-wieczny historyk - Tadeusz Korzon - Polska zwana była do połowy XVII w. "śpichrzem Europy", gdyż przy rozwijającej się uprawie na szeroką skalę wysyłała coraz więcej produktów gospodarstwa rolnego do miast hanzeatyckich, Anglii, Holandii, a czasem także Francji, Hiszpanii, Włoch. Znaczenie handlu zbożem rosło przede wszystkim w latach nieurodzaju (np. lata 90. XVI w. i 20. XVII w.), kiedy kraje południowej Europy zmuszone były do jego importu na masową skalę. Wywóz zbóż z Rzeczpospolitej sięgnął swego maksimum w liczbie 128.000 łasztów w roku 1648 (łaszt to stosowana od XIV do XIX dawna jednostka miary objętości - równowartość ok. 2 ton - w zależności od gatunku zboża). Doliczając zaś spław Wielkopolski Wartą i Odrą a z Litwy Niemnem do Królewca i Dźwiną do Rygi, Cellarjusz w "Descriptio Poloniae" oznacza ogólną sumę rocznego wywozu zbóż na astronomiczną sumę 365.000 łasztów (a więc przeszło 700.000 ton).

Europejski popyt na zboże i jego olbrzymi eksport z Polski zapewniał krajowi stały rozwój gospodarczy, szlachcie polskiej zaś pokaźne majątki, pozostając również nie bez znaczenia na rozwój miast. Przyczyniał się także do ożywienia kultury: dzięki kupcom na ziemie polskie docierały echa nowych prądów w nauce i sztuce. Przywozili je także synowie szlacheccy, którzy dzięki zamożności rodziców mogli kształcić się poza granicami kraju. Wiek XVI - "złoty wiek" - czas pokoju, szybkiego rozwoju gospodarczego, rozkwitu kulturalnego i stabilności wewnętrznej, Polska w dużej mierze zawdzięcza właśnie eksportowi zboża.

W ówczesnych czasach, głównie ze względu na stan traktów drogowych, najbardziej dogodnym sposobem transportu była droga wodna. Rzeki takie jak Wisła, San, Bug, Narew, Warta, Pilica, Niemen i Dźwina, stanowiły podstawowe arterie komunikacyjne Rzeczypospolitej. Już w wieku XV napotykamy ustawy o spławności rzek polskich, a starostowie pilnują tak traktów wodnych jako i lądowych i mają obowiązek udzielać pomocy kupcom przewożącym towary. Wszystkie główne dopływy Wisły: Narew, Pilica, Bug, Wieprz, Wisłoka, Dunajec i San należały do żeglugowych. Wszystkie też miały własne porty (zwane palami) oraz magazyny i stocznie. Głównym portem docelowym był Gdańsk (80% polskiego handlu), mniejszą rolę odgrywały Szczecin (leżący wówczas poza granicami Rzeczypospolitej) i Ryga.

Sezon żeglugowy trwał od marca do listopada. Zboże spławiało wiele grup społecznych: magnaci, szlachta, duchowieństwo, mieszczaństwo, a nawet zamożniejsi chłopi pomorscy. Organizacją zajmowali się głównie kupcy - samodzielnie lub wykorzystując swoich pośredników w terenie - z tego sposobu korzystała najczęściej szlachta, magnateria zaś organizowała własną wysyłkę zboża. Koszt spławu zboża na początku XVII wieku kształtował się między 6 a 50% ceny tego towaru i był mniejsze niż w przypadku jego przewozu drogą lądową.

W Gdańsku ładowano towary na większe statki morskie i wysyłano do wielu krajów: do Holandii, Anglii, Szwecji, Niemiec, Francji a nawet Hiszpanii. Transportem morskim do portów innych państw Europy zajmowali się głównie armatorzy holenderscy i flandryjscy. Do głównych portów docelowych należały Antwerpia i Amsterdam. Prawdopodobnie ilość polskiego zboża magazynowanego co roku w Amsterdamie wystarczała na wyżywienie 500.000 - 1.000.000 (tak, tak, miliona!) osób zachodniej Europy. Sam Gdańsk niemal nie posiadał własnej floty i na jego okręty przypadało zaledwie 2-10% przewożonego towaru.

Z Polinowa do Gdańska

Stara Motława, Żuraw, Brama św. Ducha, Brama Mariacka, Zielony Most

Szlachta podlaska powszechnie spławiała zboże Bugiem, a dalej Wisłą. Właściciel Polinowa zawierał umowę sprzedaży z przedstawicielem gdańskich kupców zbożowych, tzw. faktorem, na dostawę określonej ilości zboża i innych towarów. W kontrakcie tym określano m.in. rozmiary dostawy, cenę (uwzględniającą wielkość zadatku wcześniej pobranego przez szlachcica, wynoszącego 20-30% wartości kontraktu), kary związane ze złamaniem umowy, termin (kontrakt zawierano na czas kilku miesięcy, roku a nawet dłuższy). Szlachta była zwolniona z płacenia ceł - mogła wywozić towary bez ograniczeń oraz (także bez płacenia cła) przywozić towary na potrzeby swojego folwarku, co było niezwykle opłacalne (cła rzeczne wynosiły około 4% dla zboża i około 5% dla towarów leśnych).

Zanim towar znalazł się na rzece, chłopi musieli go przy pomocy wozów dostarczyć na przystań. Wykorzystywano tutaj jedną z obowiązkowych robocizn chłopskich, tzw. przewóz. Transport rzeczny ziarna odbywał się na własnych statkach: tratwach z bali, na pokładzie których przewożono towar oraz łodziach: komięgach i szkutach. Szkuty potrafiły osiągać znaczne rozmiary: większe wymagały 16-18-20 ludzi do obsługi i zabierały 54 łaszty zboża (a więc ok. 100 ton). Często kilku sąsiadów wiozło zboże na jednej łodzi. Załogę łodzi stanowili zawodowi flisacy lub (częściej stosowana przez właścicielu folwarków) czeladź folwarczna. To rozwiązanie było korzystniejsze. Własnych poddanych wynagradzano tylko żywnością na czas drogi, czasem skromnymi podarkami. Flisaka należało opłacić zaś pewną sumą pieniędzy (15-20 złotych) oraz zapewnić mu wyżywienie. Najważniejszym z nich był kierownik spławu (szyper), któremu podlegali: pilot (retman), sternicy oraz, stanowiący personel podstawowy, flisacy (oryle).

Spław odbywał się dwa razy w ciągu roku: wczesną wiosną i po żniwach. Trwał najczęściej kilka tygodni (zależny był od warunków klimatycznych, m.in. poziomu wody w rzece). Właściciele ładunku mogli płynąć ze zbożem rzeką lub jechać konno wzdłuż brzegu. Interesujące jest to, że tylko część komięg i szkut wracała do miejsc, z których wypłynęła. Było to związane z faktem nieopłacalności ich powrotu. Gdy dotarły do Gdańska lub Torunia były rozbierane, a drewno pozyskane w ten sposób sprzedawano. Ewentualny powrót w górę rzeki był znacznie dłuższy (kilkanaście tygodni).

Oczywiście drogą rzeczna płynęły też inne towary. Długosz w XV w. pisze, iż oprócz zbóż Polska spławiała Wisłą rozmaitego rodzaju dobra: drzewo dębowe, drzewo cisowe na opał i budowę statków, smołę, popiół, jesiony, płótna, terpentynę, żywicę, wosk, miód, ołów i żelazo. Narwią i Wisłą na wody morskie spławiano z puszczy Białowieskiej maszty dla floty hiszpańskiej i portugalskiej.

Znad morza na Polinów

Szkuta, jeden z największych statków żaglowych na Wiśle

Na statkach powracających z morskich portów, szlachta przywoziła m.in. takie towary jak: alkohol (głównie wina), owoce, korzenie, śledzie, stal, narzędzia i mnóstwo towarów "luksusowych". Płynęły więc w górę Wisły: damascenki, turkusy, kobierce, altembasy ze Wschodu, aksamity, jedwabie z Włoch, piękne sukna z Flandrii, wyroby płócienne i bawełniane z Holandii oraz Niemiec, wino z Węgier i wysp greckich.

Początkowo bilans handlowy państwa był dodatni, ale w efekcie upadku miast i zniesienia ograniczeń importu towarów przez szlachtę w początkach XVII w. stał się ujemny. Piotr Zbylitowski w "Schadzce ziemiańskiej" narzeka na ogrom pieniędzy wysyłanych za granicę:

"Na wino, na korzenie: dopieroż bławaty,
Aksamity, hatłasy, złotogłów, szarłaty.
Kiedyby te pieniądze doma zachowano,
Co ich przez rok do cudzej ziemie wywieziono:
Pewnieby znaczne były, nie takby niszczały
Rzeczy nasze, nie takby i stany drobniały".

Biskup Warmiński Marcin Kromer w wieku XVI, dając ogólny rzut oka na handel w Polsce, pisze:

"Niemało też krąży u nas cudzoziemskiej monety, która drogą handlową przychodzi, bo też wielkie są jak nigdy stosunki Polski z innymi krajami co do handlu rozmaitych przedmiotów.
Zamiana towarów także jest niemała. Wywożą zaś od nas przede wszystkiem żyto, pszenicę, jęczmień, owies i inne zboża, len, chmiel, skóry wołowe, wyroby białoskórnicze, miód, wosk, bursztyn, smołę, popiół, drzewo towarne, deski i inne przedmioty do budowli okrętów i ozdoby domów potrzebne; toż piwo i pewną trawę przydatną do farbowania wełny i jedwabiu. Wołów, skopów i koni naszych potrzebują nie tylko sąsiednie lecz i dalsze narody, mianowicie koni, które już to dla swej chyżości, wytrzymałości w pracy i w znoszeniu niewygód, już dla łatwości wyjeżdżania, w najdalsze strony świata są poszukiwane.
Przywożą zaś zewsząd: tkaniny jedwabne i złote, nawet cieńsze wyroby z wełny i lnu, kobierce, obicia i insze ozdoby ścian, ludzi i koni, ku czemu Polska nie posiada dosyć doskonałych rękodzielniczych wyrobów, lubo surowych materjałów nawet inszym narodom dostarcza. Do dalszych przywozowych towarów należą: perły, drogie kamienie i futra sobole, rysie, kunie, morskich myszy, lisie, niedźwiedzie i inszych zwierząt, których mnogość dostarczają lasy Północy i Wschodu; dalej przychodzą: wizina, śledzie i insze usolone albo zasuszone na wietrze ryby morskie; toż miedź, mosiądz i stal w stanie surowym lub wyrobionym. Wołów dostarczają bogate pastwiska Wołoszczyzny, Mołdawii i Bessarabii a koni Węgry. Wina przywożą z Węgier i Morawy, a lubo w mniejszej ilości, z Austryi, Recyi, Sławonii, Włoch, z wyspy Krety i Grecyi. Do Gdańska na okrętach przywożą wino reńskie, francuskie, hiszpańskie, kanaryjskie i kretańskie. Z daleka od Wschodu i Zachodu przybywają tu wespół z winem i futrami, ze złotymi i jedwabnymi wyroby, wonności, przysmaki i rozmaite stołowe przyprawy.
Tak więc stosunki przywozowego i wywozowego handlu Polacy utrzymują z mieszkańcami odnogi Winickiej i oceanu Niemieckiego, z Pomorzem, Mechelburgiem, Holzacją, Danją, Fryzją, Holandją, Brabancją i inszymi Belgijskimi narody, z Francją, Inflantami, Moskwą, Szwecją, Norwegją, Anglją, Szkocją, a nawet Hiszpanją i Portugalją; przez morze Czarne odbywa się handel z narodami tureckich posiadłości; lądowy z Niemcy, Morawą, Śląskiem, Czechami, Węgry, Włochami, Multany, Moskwą, Armenją i Turcją".

Spław zboża wg staropolskich pamiętnikarzy

Jak podaje Zygmunt Gloger w "Encyklopedii Staropolskiej", nawiązując do słów znanego XVII-wiecznego pamiętnikarza:

"Jan Chryzostom Pasek walczył długo pod Czarnieckim, a osiadłszy w Smogorzewie, opisuje, jak w r 1670 puścił się Wisłą na flis i zboże swoje w Gdańsku zręcznie sprzedał, współzawodnicząc z Piegłowskim, starostą ujskim i z Opackim, cześnikiem ziemi warszawskiej. W r. 1671 chodził Pasek raz wtóry do Gdańska i zboże swoje sprzedał "panu Wandernemu, poczciwemu bardzo kupcowi". Z wyrażenia tego nie widać, aby szlachta polska miała kupców w takiej pogardzie, jak utrzymują niektórzy. O podróżach swoich ze zbożem szkutami Wisłą do Gdańska wspomina jeszcze Pasek w latach 1675, 1677, 1680, 1681, 1683. W r. 1685, dowiedziawszy się o nieurodzaju i drożyźnie jarzyny w Wielkopolsce, Pasek naładował "dubas" jęczmieniem i grochem, i poszedłszy sam sprzedał Wielkopolanom w maju, a uskarża się tylko, że "gdybym był tygodniem trochę pośpieszył, póko nie tak nawieziono, wziąłbym był za korzec drugie tyle. W tymże roku chodził jeszcze na flis ze zbożem do Gdańska, a w następnym również z czworgiem statków naładowanych pszenicą, powrócił zaś do domu lądem, jak to nieraz zwykł czynić".

"Jeszcze za czasów saskich nawet możni panowie nieraz udawali się ze zbożem do Gdańska, posiadając całe floty swoich szkut na Wiśle, Narwi i Bugu, jak to czytaliśmy w rękopiśmiennym pamiętniku Wiktoryna Kuczyńskiego, kasztelana podlaskiego. Podług wyliczenia współczesnego, które mamy, poszło z Polski do Holandyi od 16 czerwca do 21 listopada 1710 r. pszenicy łasztów 3286 i korcy 36; żyta ł. 6432 i kor. 22; jęczmienia ł. 562 i kor. 5; słodu łasz. 33 i kor. 6; tatarki ł. 125; grochu ł. 28 i kor. 54; jagieł łasz. 27 i kor. 43; kaszy tatarczanej łasz. 5 i kor. 57; kaszy jęczmiennej łasz. 13 i kor 20; owsa przywieziono do Gdańska w tymże czasie łasz. 1097 i kor. 24, ale do Holandyi nie wyprawiono z tego nic.
Bug był głównym traktem handlowym pomiędzy Wołyniem i Europą. Z pamiętników Wiktoryna Kuczyńskiego, kasztelana podlaskiego, (nie ogłoszonych dotąd drukiem, a przechowywanych przez rodzinę w Korczewie na Podlasiu) widzimy, że Wołyń w XVII i XVIII wieku spławiał swoje zboże Bugiem i Wisłą do Gdańska. Spław ten odbywał się zwykle w porze wiosennej, z powodu najwyższego stanu wody. W r. 1720 "statki z Wołynia, które się opóźniły, obeschły w Kamieńczyku i w Mężeninie, pożyczyły żyto okolicznym mieszkańcom, a tym sposobem ludzie ubodzy uniknęli głodu, gdyż wcale już żyta nie było na Podlasiu, z powodu zeszłorocznego zapalenia i nieurodzaju.
W sześć lat później, t. j. roku 1726, tamże imć pan Wiktoryn Kuczyński zapisuje znowu, że z nastaniem suchej wiosny, statki wołyńskie ze zbożem "oschły" na Bugu. W r. 1729 po głębokich śniegach "wielka woda na Bugu przystąpiła i spichrze ze zbożem pozabierała". Każdy szlachcic możniejszy miał wówczas na Bugu własne statki, na których zboże swoje spławiał do Gdańska. Niektórzy jeździli tam sami sprzedawać swoje ziarno, więc i kasztelan podlaski, mimo że się już dorobił znacznej fortuny, niejednokrotnie tak czynił. Każda szkuta albo kilka szkut razem żeglujących do Gdańska miały swojego przywódcę, który nazywał się "szyprem". Kuczyński narzeka na starych szyprów, iż wchodzili w konszachty z kupcami i doradza, "aby jednych i tych samych szyprów długo nie posyłać, bo się popsują". Po sprzedaniu zboża zaopatrywano się w Gdańsku na rok cały w rozmaite zapasy kolonialne, towary łokciowe, cukier, wódki gdańskie i t. d.
Zbytecznem byłoby dodawać, że tysiące flisów wołyńskich, żeglując przez Podlasie, Mazowsze i Kujawy, a nieraz dla małej wody, zatrzymując się przez czas dłuższy wśród ludu polskiego, przynosiło z powrotem w strony wołyńskie wiele pojęć, wyrażeń, piosnek i ubiorów z nad Wisły. Tak np. rogate czapki (samodziałowe), noszone powszechnie przez lud wołyński do siódmego dziesiątka lat, w wieku XIX, niewątpliwie przyniesione były przez flisów wołyńskich z Mazowsza nad Styr i Horyń".

Schyłek zbożowego handlu

Zboże płaci

Sytuacja zaczęła się pogarszać pod koniec XVII w., wraz ze spadkiem cen towarów rolnych. Zrujnowanie handlu zbożem spowodowały również wysokie cła szwedzkie nakładane w okresie wojny. Gloger podsumowuje:
"Kresem pomyślności handlowej i zamożności miast polskich było 12-lecie zwane krwawym potopem, 1648 - 1660. Oprócz Gdańska wszystkie miasta przechodziły przez ręce nieprzyjaciela, palone lub bombardowane i obłożone kontrybucjami. Nadludzkiemi wysileniami - jak się wyraża Korzon - bitnej jeszcze szlachty i bohaterskich wodzów ocalała wtedy Polska, ale jej dobrobyt ekonomiczny poniósł klęskę śmiertelną, zwłaszcza, że przez całe pół wieku snuło się nieprzerwane pasmo wojen".

Zboże nie płaci

Wyprawa śladami polinowskiego zboża

Aby przywołać dawne tradycje postanowiliśmy odbyć "spław" dawnym handlowym szlakiem z symbolicznym workiem polinowskiego zboża na pokładzie - zapraszamy do relacji.

Ojcowie serwisu Polinów
Przełom Bugu
Kobylińscy
południowe Podlasie
południowe Podlasie
Kobylińscy
Kobylińscy