nagłówek "Avorum respice mores" (Bacz na obyczaje przodków) – dewiza herbowa przysługująca jedynie hrabiom Ledóchowskim h. Szaława link nagłówka

Polinów, Anno Domini 2006

Polinowski rok w domu i zagrodzie

Jesienny smętek

'Ognisko' - Michał Wywiórski.

Jacek KobylińskiNiestety wkraczamy w najmniej przyjemny okres pogodowy. Przyroda zamiera i niemal wszystko co żywe przygotowuje się do zimowego przetrwania. Nastaje pora opadłych liści, zeschłych kwiatów i nagich gałęzi. Polinów też pogrąża się w ciszy. Pierwszy śnieg i przymrozki dają przedsmak tego, co czeka nas wszystkich za kilka tygodni.

Jesień zawsze zaczynała się jakoś tak nagle, gdy tylko kończyły się wakacje. Szkoła również potęgowała to uczucie, gdyż kojarzyła się bardziej z obowiązkami, niż zabawą. Trzeba jednak przyznać, że polinowska dziatwa uczyła się dobrze, raczej przykładając się do nauki.

'Kopanie buraków' - Leon Wyczółkowski

Jesień na Polinowie pachniała zwożonymi z pól ziemniakami, a powietrze przesiąknięte było dymem ich nagminnie palonych łętów. Łosice były wówczas bowiem ziemniaczaną potęgą. Z pobliskiej stacji kolejowej w Niemojkach codziennie odjeżdżały długie pociągi towarowe wypełnione kartoflami. Co nie udało się sprzedać, magazynowano w kopcach i piwnicach. Ziemniaczana hossa przypadła na lata 60. i 70. Wcześniej były to ogórki, po ziemniakach zaś przyszedł jeszcze czas na porzeczki, a następnie królowała aronia i pieczarki.

Jako że w latach pięćdziesiątych mechanizacja rolnictwa dopiero raczkowała, a wykopki trwały miesiąc - ziemniaki kopano bowiem motykami. Kobieta stawała na dwóch rządkach i stawiała dwa koszyki - jeden na ziemniaki dorodne, drugi na wybrakowane. I tak, cały dzień, pochylona, rozgarniała motyką ziemię i wybierała z ziemi te ziemniory. Często była to harówka w siąpiącym deszczu i zimnie. Dzieciaki były pomocne głównie przy zbieraniu łętów i suchego zielska palonego następnie na stosach. Całą okolicę spowijał charakterystyczny zapach, zaś w żarze tych polnych ognisk piekło się kartofle - i to była ta przyjemna strona wykopków.

'Kopanie buraków' - Leon Wyczółkowski

Jesienne pluchy rozmiękczały nieutwardzoną część podwórza. Zaczynało się wszechobecne, mocno dające się we znaki błoto, przynajmniej dopóki nie zostało ścięte przez mróz. Polinów nie prezentował się wtedy najlepiej. Z powodu zajęć szkolnych i brzydkiej pogody nie chciało się nam sprzątać podwórza. Na jego obrzeżu dominowało więc błoto, resztki słomy, siana i nawozu, wymieszane z opadłymi liśćmi. Dopiero pierwszy śnieg porządkował tę scenerię, dając jednocześnie nadzieję na zimowe zabawy.

Jesienią zaczynało się również gromadzenie zapasów na zimę. Matula smażyła powidła. Piwnice zapełniały się zerwanymi jabłkami i warzywami. Na polach sterczały sterty niemłóconego zboża, zaś krowy wypędzane na resztki traw smętnie ryczały, tęskniąc już za suchą i ciepłą oborą.

'Stary dom

Gdy kończyły się prace polowe, matula siadała do szycia i dziergania na zimę wełnianych swetrów w przeróżne wzory. Całe jesienne dni i wieczory robiła na drutach również nasze czapki, szaliki i skarpety, a siostra miała nawet na drutach zrobioną sukienkę. Chodziliśmy więc głównie w garderobie wydzierganej przez naszą niestrudzoną matkę – to wszystko było wełniane. Spodnie, tak zwane “narciary”, szyło się już u krawca. Tam też powstawały zimowe kurtki zapinane na patyczki, tzw. budrysówki. Ubrań w sklepie kupowało się niewiele. Jesienią, głównie ze względu na błoto, chodziło się w tzw. śniegowcach, czyli krótkich ocieplanych gumaczkach. Chłopcy na głowach często nosili skórzane czapki zapinane pod brodą, tzw. pilotki, chociaż ja takowej nigdy nie posiadałem.

Jesienne przeziębienia leczyło się przez “wypocenie” po malinowej herbatce i gorącym mleku z łyżką miodu i masłem. Gdy było gorzej, matula dawała nam do ssania tabletkę penicyliny. Z jakimś katarem czy grypą nikt do lekarza onegdaj nie leciał - chorobę należało po prostu wygrzać i “zajeść”.

'Kogut i kury' - Daniel Schultz

Późna jesień była czasem wypoczynku po pracach polowych i czasem sytości, bo piwnice i komory były pełne, a kury nieźle się wtedy niosły. Nadmiar jajek przechowywało się w skrzynkach wypełnionych zbożem i ustawianych w spichlerzu, gdzie było odpowiednio zimno i sucho. Zamykano je w specjalnych szafkach obitych drucianą siatką, aby szczury i tchórze się do nich nie dobrały i tak czekały na okres Świąt Bożego Narodzenia. Piwnice były pełne ziemniaków i rozmaitego warzywa. Tam też stały beczki, jedna z kiszoną kapustą, druga z kwaszonymi ogórkami. Powidła i kompoty stały na półkach w słojach zwanych wekami.

'Kopanie buraków' - Leon Wyczółkowski

Jesienny poranek zaczynał się w domu od rozpalenia kuchni i pieca kaflowego. Potem kobiety szykowały posiłek, a ojciec karmił zwierzaki. Śniadanie często stanowiło gotowane na mleku kakao i jajka w różnej postaci. Kanapek do szkoły się nie brało, gdyż na dużej przerwie można było posilić się kawą zbożową na mleku i bułką lub pajdą chleba z marmoladą. Smak i zapach tej szkolnej przekąski pamiętam do dziś, mimo że minęło już ponad pół wieku. W niedzielę na obiad był zwykle rosół z kury i kurze mięso w potrawce. Przed zimą wybijano słabe nioski, aby nie marnować paszy.

Polinów jesienią przed pięćdziesięciu laty kojarzy mi się oprócz błota z naftową lampą, rozświetlającą długie wieczory. Pachniało jabłkami, herbatą i pieczonym ciastem, a czasem znienawidzonym tranem, którym wtedy karmiono na siłę prawie wszystkie dzieciaki (nawet w szkole). Domownicy tulili się do ciepłego pieca. W długie, jesienne wieczory czasu starczało w zasadzie na wszystko. Telewizora nikt jeszcze nie posiadał, komputerów jeszcze nie wymyślono, co najwyżej gadało radio, i to też niezbyt często. Wprawdzie w domu było, ale przeważnie nieczynne. Aby działać bowiem, musiało być zasilane z silnej baterii (a te były bardzo drogie) oraz mieć podłączoną bardzo długą antenę, a i tak odbiór był pełen szumów i trzasków. Dopiero w latach 60. rozprowadzano radiowęzły, czyli tzw. "szczekaczki" lub "kołchoźniki". Jedyny oficjalny program można było jedynie pogłośnić lub wyłączyć... Najładniej "radio grało" w niedzielę rano, gdy śpiewało Mazowsze lub grała Orkiestra Wesołowskiego. Były to utwory ludowe, polki, mazurki itp. Większość czasu zajmowała jednak komunistyczna propaganda.

Wieczory bez telewizora i radia miały swój urok. Wiele się czytało i rozmawiało, przy czym dotyczyło to zarówno dorosłych, jak i dzieci. Starsi politykowali, wspominali i planowali kolejne prace. Jesień sprzyjała zacieśnianiu więzów rodzinnych i sąsiedzkich. Dużo było sąsiedzkich wizyt i długich pogaduszek. Była to też pora dostatku, gdyż pieniądze za sprzedane zboże lub kartofle jeszcze się nie rozeszły.

'Wschód księżyca' - Stanisław Masłowski

Dzieciaki nudziły się niemiłosiernie i bawiły się czym tylko popadło. Wymyślały różne gry, zabawy i psoty, które można było zorganizować w domu. Szampańską rozrywką były m.in. inspirowane zapasy kotów, których w naszym domu nigdy nie brakowało i zjeżdżanie po wypolerowanej desce do przedłużania stołu. W cieplejsze dni można było wybrać się do sadu stryja Józia i znaleźć w opadłych liściach smaczne, czerwone jabłka. Najlepsze były kosztele. Mimo że u nas "krąselki" uginały się od owocu, wyprawy do stryjowego sadu były zawsze jakimś urozmaiceniem. Fajną zabawą było też drążenie jam w stertach zboża czekających na młockę. Można tam było schronić się przed deszczem i zimnem oraz schrupać przyniesione jabłka.

Najgorszy jesienny okres przypadał między Wszystkimi Świętymi a Bożym Narodzeniem. Najmilsze chwile, które które utkwiły mi w pamięci z tego okresu to ułożenie się na tapczanie z mruczącym kotem i dobrą książką. W nocy straszył wyjący w zakamarkach strychu wiatr, który dodatkowo łomotał źle zamocowaną blachą na dachu naszego domu. Straszyły też pohukiwania sowy i świetliste smugi na suficie, pochodzące z naftowych latarek używanych do wieczornych obrządków na polinowskim podwórzu. Dzieciaki odliczały dni do upragnionej choinki i czekały na ślizgawkę oraz pierwszy śnieg...

Ojcowie serwisu Polinów
Gawędy przy kominku i Polinowski rok
Kobylińscy
południowe Podlasie
południowe Podlasie
Kobylińscy
Kobylińscy