nagłówek "Avorum respice mores" (Bacz na obyczaje przodków) – dewiza herbowa przysługująca jedynie hrabiom Ledóchowskim h. Szaława link nagłówka

Polinów, Anno Domini 2006

Polinowski rok w domu i zagrodzie

Czas adwentu i ślizgawek

'W świat' - Ferdynand Ruszczyc

Jacek KobylińskiRok kościelny (liturgiczny) rozpoczynał się przypadającym w grudniu adwentem. Dość ponury to czas najkrótszych, pochmurnych dni, gdy już o godzinie 15 zapalano lampy naftowe, dające mdłe, żółte światło. Adwent był czasem postnym, w którym zakazane były zabawy, tańce, biesiadne spotkania, nawet słuchanie muzyki było naganne. Gdy w radiu coś grało, babcia po prostu je wyłączała.

W zasadzie jedynym obowiązkiem gospodarskim w okresie adwentu był obrządek zwierząt. Ten poranny odbywał się przy świetle dziennym. Było to m.in. karmienie i pojenie koni, krów, świń, kur, oraz obowiązkowo dojenie krów. Udojone mleko trzeba było odwieźć do zlewni. Po obrządku przychodził czas na śniadanie. Częste danie stanowiła jajecznica, bo i jajek było dostatek. Potem był czas na gospodarskie prace przy zagrodzie, rąbanie drzewa, palenie w piecach, przygotowanie paszy dla zwierzaków itp. Trzeba było też nagotować kartofli dla świń, czasem pojechać do młyna i zemleć zboże na ospę, ponaprawiać gospodarskie sprzęty i zagrody, ocieplić chałupę przed nadchodzącą zimą. Ojciec przed zimowymi mrozami szczególnie starannie ogacał piwnice.

Obrządek wieczorny zaczynał się już w ciemnościach. Każdy z gospodarzy miał latarkę na naftę. Dawała nędzne światło, ale była dość bezpieczna – bez obaw wchodzono z nią m.in. do stodoły, obór, stajni czy chlewów pełnych słomy. To wręcz dziwne, ale przez setki lat Polinów nigdy nie spłonął (celowe podpalenie się nie liczy:). Wieczorny obrządek był podobny do porannego. Trzeba było posiekać ugotowane kartofle i zmieszać z ospą, po czym zalać je wodą i przelać w świńskie koryta, nanosić siana i zadać paszę koniom i krowom.

'Szary pejzaż' - Roman Kochanowski

Wieczory były jednak tak długie, że po obrządku i kolacji zostawało jeszcze dużo czasu na rozmowy przy naftowej lampie. Starsi zwykle wspominali, opowiadali o niezwykłych wydarzeniach, cudach, przepowiedniach i snuli plany na przyszłość. Dzieciaki bawiły się z kotami, zjeżdżały po gładkiej desce służącej do przedłużania stołu i wymyślały psotne zabawy, które udawało się realizować w domu. Jako że ojciec palił papierosy, często prosiliśmy go, aby popuszczał z dymu kółka lub kręcił szybko ognikiem papierosa, "wyświetlając" nam kółka i ósemki.

Około godz. 21 zwykle już wszyscy leżeli w łóżkach. Dla nas było to stanowczo za wcześnie, a że spać się nie chciało, trzymały się nas różne psoty. Najbardziej gustowaliśmy w złoszczeniu ojca, który czekał, aż dziatwa się uśpi. Po kilku minutach ciszy, gdy wydawało się, że już śpimy, zgodnym chórem na sygnał recytowaliśmy głośne: "Oooo, światło zgaaasłoo!", udając przy tym wielkie zdziwienie. Ten numer powtarzało się kilka razy, a ojciec za każdym razem nas rugał. Do dobrego tonu należało też puszczanie głośnych bąków, kwitowanych salwami śmiechu.

Dużą frajdą było przemycenie mruczącego kota i ukrycie go przed matulą pod kołdrą. Udawało się to do czasu, gdy kot nafajdał w nocy na pościel. A był nim znany z wielu wyczynów i obrzydliwego wręcz lenistwa Kot Miglans, któremu z łóżka nie chciało się zejść nawet w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych. Matula ową pościel wyrzuciła wtedy na śmietnik, a spanie z kotami definitywnie się skończyło.

W adwencie chodziło się w niedzielę na roraty. Trzeba było wstać wcześnie rano i jeszcze po ciemku iść do rozświetlonego świecami kościoła. Na środku przed ołtarzem płonęła największa świeca roratnia. Organista uczył przy nich dziatwę adwentowych pieśni. Za to z kościoła wracało się wcześniej i wtedy cała niedziela była już dla nas. Jako że w soboty chodziło się do szkoły, niedziele były tym bardziej cenne, szczególnie gdy pierwsze mrozy ścięły wszelakie wodne tafle (a tych na Polinowie zawsze było pod dostatkiem).

Dworskie stawy i tzw. "jeziorka", czyli starorzecza Polinówki, stanowiły wspaniałe ślizgawki. W ruch szły wtedy łyżwy na "plastynki" lub "łapki", mocowane do zimowych butów. Zanim lodów nie pokryły śniegi, dziatwa miała wielkie używanie – do tego stopnia, że matki nie mogły dowołać się na obiad swych latorośli. Świeżo wyciętymi kijami i grudką zmarzłej ziemi graliśmy całymi godzinami w hokeja, ganialiśmy w berka i wymyślaliśmy inne zabawy. Schodziły się do nas całe Nowodomki i w niedzielę dziatwy było naprawdę sporo. Denerwowało to z kolei wujka Tadeusza – właściciela stawów, który nie zawsze tolerował na ich terenie obecność dzieciaków.

Dla dzieciarni najmilszym dniem był 6 grudnia, czyli Dzień Św. Mikołaja. Rano każdy zaglądał pod poduszkę, a tam już leżały prezenty, które Święty podrzucił w nocy. Najbardziej pożądane były zabawki, przeważnie z drewna, bo plastiku jeszcze nie było.

'Organista dawny' - A. Kozakiewicz

Pewnym urozmaiceniem adwentowego czasu były odwiedziny parafialnego organisty roznoszącego opłatki świąteczne. To były dla niego "żniwa", gdyż złożone datki stanowiły jego gratyfikację. Opłatki były różne, jeśli chodzi o wystrój i kolory. Za dobrą ofiarę gospodarz otrzymywał ozdobny pakiecik. Za lichą – takiż sam opłatek. Pamiętam, jak nowy organista wyłożył przeciętny pakiet opłatków, ale gdy zobaczył ofiarę, szybko wymienił go na bardziej okazały.

Pod koniec adwentu zaczynały się przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, ale o tym już w następnym odcinku.

Adwentowe refleksje na zakończenie

'Pejzaż z gęsiami' - Roman Kochanowski

Adwent to czas radosnego oczekiwania. Całe nasze życie przesączone jest oczekiwaniem. Oczywiście oczekiwaniem z nadzieją na przyszłe radosne zdarzenia, przeżycia lub owoce naszych wysiłków. Dzieci czekają niecierpliwie kiedy dorosną, młodzież pragnie szybko się usamodzielnić i wyrwać spod opiekuńczych skrzydeł rodziców, dorośli oczekują sukcesów swoich latorośli. Inni oczekują na pomyślną odmianę losu, karierę, dostatek itp. Staruszkowie najczęściej są zgorzkniali bo ich oczekiwania są bardzo skromne i coraz mniej rzeczy i zdarzeń mieści się w zasięgu ich oczekiwań.

Czasem oczekiwanie na coś przyjemnego jest milsze niż spełnienie. Najczęściej nasze oczekiwania, marzenia i wyobrażenia przerastają to, co się spełnia. Następują rozczarowania, frustracje, depresje. Wszystko zależy od tego, co stanowi dla nas prawdziwą wartość - kwintesencję oczekiwania. Jeśli nasze oczekiwanie ogranicza się do rzeczy nawet atrakcyjnych, przeżyć nawet przyjemnych, a pozbawione jest tej nadbudowy, jakiejś idei, jakiegoś głębszego sensu - to z góry wiadomo, że spełnienie będzie w jakimś sensie rozczarowaniem, niedosytem, zawodem. Pragnienia rzeczy i zdarzeń nietrwałych, zawodnych, szybko przemijających, nie przyniosą wiele szczęścia, jeśli nie są zanurzone w wyższych uczuciach, jeśli nie posłużą celom z "wyższej półki".

Sprowadzenie adwentu do czasu wzmożonych zakupów świątecznych, a świąt do symboli i tradycji jest pozbawieniem ich właściwej treści i sensu. Współczuję głęboko tym, którzy nie potrafią poczuć ich prawdziwej idei i znaczenia daleko wspanialszego niż najpiękniej przystrojona choinka czy rubaszny krasnolud zachęcający do szaleństwa zakupów...

Ojcowie serwisu Polinów
Gawędy przy kominku i Polinowski rok
Kobylińscy
południowe Podlasie
południowe Podlasie
Kobylińscy
Kobylińscy