Polinowski rok w domu i zagrodzie
Popielec, Wielki Post i śródpoście

"Zima w małym miasteczku" - Maksymilian Gierymski, 1872 r. Muzeum Narodowe, Warszawa.
Pół wieku temu mieszkańcy Polinowa może nie byli przesadnie pobożni, ale za to ich wiara była bardziej wiarą uczynków, niż słów czy deklaracji, a od Popielca aż nader doświadczali wkroczenia w okres Wielkiego Postu.
Jako że w Popielec wszyscy chodzili głodni i posępni, zapewne dla równowagi wymyślano zabawy nieco rozweselające ten wisielczy nastrój. Otóż w Środę Popielcową (w Łosicach w środę od zawsze odbywał się jarmark) można było robić niewinne psikusy, które nijak korespondowały jednak z powagą i surowością rozpoczętego właśnie postu. Popielcowe żarty polegały m.in. na niepostrzeżonym czepianiu do ubrania bliźnich lalek wyciętych z papieru z trywialnymi napisami, wydmuszek po jajkach, a nawet cuchnących łbów śledzi z beczki. Taki prezent mocowało się na drucianym haczyku i zaczepiało z tyłu na pasku ubrania. Tak udekorowany delikwent łaził po miejskim rynku, dopóki ktoś litościwy nie zdemaskował mu tej wątpliwej dekoracji. Przechwalaliśmy się później, kto, komu i ile takich ozdób zawiesił. Sami nawzajem też wieszaliśmy sobie laleczki z napisami, np. "Szukam żony jak szalony" czy "Jestem bardzo głupi".

"Popielec" - Michał Elwiro Andriolli
Ale z postem nie było żartów. Onegdaj podczas Wielkiego Postu w naszym rodzinnym domu mięso jadało się tylko w niedzielę - poszczono zatem we wszystkie dni powszednie. Później, głównie z uwagi na dzieci, post ograniczano do śród, piątków i sobót. W te dni nie używano nawet smalcu, a i tak gospodynie mawiały wtedy: a cóż to za post? Kiedyś nawet gary się szorowało, tak aby na żadnym z nich nie została nawet kropelka tłuszczu. Wszyscy chodziliśmy systematycznie na Drogę Krzyżową, zaś starsi domownicy także na Gorzkie Żale. W domu nie grało radio, a babcia karciła nawet za nasze wygłupy, często wyzwalające gromkie salwy śmiechu. Jedynie nadchodząca wiosna łagodziła te srogie umartwienia.
Były jednak w poście takie dni, które zezwalały na pewne odstępstwa, które na dodatek były skwapliwie i ochoczo wykorzystywane. Należało do nich tzw. śródpoście, czyli czwarta niedziela Wielkiego Postu. Co prawda na Polinowie z reguły nic się nie działo, ale za to na ulicach Łosic to i owszem. Na własne oczy widziałem np. wóz konny, jakimś cudem wciągnięty na dach stodoły, czy zamalowane wapnem okna domu zamieszkiwanego przez panny na wydaniu, i to w dodatku na naszej ulicy - tej, którą szło się do kościoła na poranną mszę. Zwyczaje śródpostnych psikusów wymyślała znudzona postnym rygorem ówczesna młodzież. W sobotę grupy młodzieńców zmawiały się, by w nocy dokonać rzeczy, które gospodarzy wprawią w poranne osłupienie. I tak, w niedzielę rano panny nie mogły doczekać się brzasku, gdyż zamalowane wapnem szyby nie przepuszczały światła. Gospodarze zaś ze zdumienia przecierali oczy, widząc swój wóz na dachu stodoły czy obórki. Nikt z tego afer jednak nie robił, mimo że ściągnięcie zaprzęgu z dachu czy skrobanie i mycie okien nastręczało wielu problemów.

"Krajobraz zimowy" - Jan Stanisławski
W przedostatnią niedzielę postu w kościele zasłaniano Chrystusa Ukrzyżowanego fioletową, trójkątną materią, którą zdejmowano dopiero na wielkopiątkowej adoracji krzyża. To był znak, że post niedługo się skończy i czas rozpocząć przygotowania do najważniejszych dla chrześcijan Świąt Wielkiej Nocy, czyli Zmartwychwstania Pańskiego. A przygotowania te rozpoczynało świniobicie, ale "o tem nieco potem".