nagłówek „Avorum respice mores” (Bacz na obyczaje przodków) – dewiza herbowa przysługująca jedynie hrabiom Ledóchowskim herbu Szaława – dawnym właścicielom Polinowa link nagłówka

Wieści ze starego folwarku

Anno Domini 2015

Z życia rodziny: Boże Narodzenie 2015
26 grudnia 2015 r.

Maciej KobylińskiBoże Narodzenie w tym roku przebiegało w aurze raczej wiosennej i przypominało Wielkanoc. Ale do tego trzeba się będzie chyba przyzwyczaić, bo śniegu o tej porze roku nie było już kilka lat. Święta były też długie, bo przedłużone weekendem, także było kiedy poświętować i pobyć z rodziną. Kilka fotek ze świątecznego Polinowa.

Dziś mija 15 lat od pierwszej oficjalnej zapowiedzi serwisu Polinów!
29 grudnia 2015 r.

Bartosz KobylińskiNa łamach naszej szanownej, nowo powstałej Listy Dyskusyjnej Polinów pojawia się pierwsza sensacyjna wzmianka o planach stworzenia przez Maćka witryny internetowej "Polinów". Na razie zapowiedź dotyczy Skrzynki Kontaktowej, czyli zdjęć wszystkich subskrybentów wraz z ich adresami e-mailowymi, ale może zacytujmy oryginalną wiadomość wysłaną przeze mnie na wyżej wspomnianą listę dyskusyjną. Warto przy tym wspomnieć, że ów wydarzenie miało miejsce jeszcze w ostatnich dniach XX wieku, tj. 29 grudnia 2000 r.:

Nasz wielki malkontent co do takich list - Maciek zaoferował założyć stronę WWW "POLINÓW"!!! Na początek zdjęcia listowiczów, linki do ich adresów mailowych czy ew. stron WWW, a potem inne rzeczy - kiedyś spróbuję podczepić drzewo genealogiczne (!) - które już liczy ok. 170 osób... A żeby tak każdy dopisał/uzupełnił dane swoich bliskich, można by stworzyć coś na prawdę potężnego!!! I pomyśleć że dopiero na to wpadłem... To daje prawie nieograniczone możliwości... Niebawem na życzenie będę rozsyłał te drzewko zainteresowanym - tylko jest jeden problem - muszę od nowa je napisać... Bo na dysku tego nie mam, na backupie też, a odzyskać nie mogę bo ostatnio optymalizowałem partycję... Albo nie, jak skończę, wyeksportuję je jako "WWW" i podam adres (tzn. podczepię do głównego site'a Polinów. Tak będzie lepiej.

I tak to się zaczęło... Na biurku ląduje świeżo zakupiona, 600-stronicowa cegła "HTML 4" kultowego wydawnictwa Helion, która służyła nam zresztą jeszcze przez długie lata (obecnie zdecydowaną większość z niej mamy już w głowach, choć trzeba też powiedzieć że od 1998 r. standardy programowania zmieniły diametralnie). Poza tym na łamach listy dyskusyjnej pojawia się wiadomość, że Maciej póki co przekopuje sterty amigowych gazet i studiuje cykl HTML w jednej z nich, zaś moja rola póki co ograniczyła się do ściągnięcia z AmiNetu odpowiedniego programu do tworzenia stron WWW. Szczerze mówiąc, od samego początku byliśmy bardzo podekscytowani tym pomysłem o czym świadczy chociażby fakt, iż Maciek po stworzeniu pierwszych próbek Historii Łosic nie mógł zasnąć przez całą noc...

Pamiętam jeszcze, gdy napisawszy jeden z pierwszych fragmentów kodu wściekał się, że strona nie wyświetla się tak jak powinna, a kilka kolejnych godzin poszukiwań przyczyny błędu doprowadziło go do iście szewskiej pasji! Po kilkudziesięciokrotnym, wspólnym przejrzeniu kilku zaledwie linijek kodu strony okazało się, że zamiast znacznika "ALIGN" stał "ALING";) Oczywiście głównym powodem tych początkowych frustracji był fakt, że od razu rzuciliśmy się na głęboką wodę - czyli czysty kod tworzony ręcznie, a nie pójście na łatwiznę przy pomocy generatorów czy skorzystania z gotowych szablonów, których wtedy jeszcze prawie nie było bądź były płatne. I takie to były początki naszej bytności w świecie HTML i wirtualnej rzeczywistości...

Więcej na temat początków serwisu przeczytacie już niebawem, a wszystko zostanie również szczegółowo opisane na stronie Historia serwisu Polinów.

Czas adwentu i przedzimie
15 grudnia 2015 r.

Jacek KobylińskiOkres między świętem Wszystkich Świętych a Bożym Narodzeniem to u nas czas dosyć ponury, a na dodatek pogodowo podławy. Jesienny pluchy, wichury i wszechobecne błoto nie nastrajają radością. Boże Narodzenie zawsze było jasnością w tej ponurej ciemności, dające nadzieję i chwile radości przy wspólnym stole oraz zielonej, ustrojonej choince. Taką radość i nadzieję niosły zresztą już przygotowania do świąt.

Adwent był kiedyś czasem pokutnym, prawie jak wielki post. Jego kulminacją były i są przedświąteczne rekolekcje, które przygotowują duchowo i pozwalają te święta przeżyć w pełni. Obecnie adwent już prawie nikomu nie kojarzy się z umartwieniem. Jest to radosny czas oczekiwania i wszelkie jego rygory poszły w zapomnienie. Jednak jeśli mniej w tym wstrzemięźliwości, to i mniej radości gdy przyjdzie czas świętowania.

Niestety obecnie coraz więcej ludzi, nawet tych uznających się za wierzących, kojarzy Święta Bożego Narodzenia z zakupami, prezentami, reniferami i amerykańskim melodiami niby-kolęd. No cóż, jakie kto sobie święta przygotuje, takie będzie miał. Kiedyś przeżywano je inaczej i chyba bardziej duchowo niż materialnie. Spłycenie świąt do symboli, tradycji, prezentów, żarcia i lenistwa przed telewizorem to znak naszych czasów, który może nie wszyscy dostrzegają, ale będziemy w to coraz głębiej. Już nawet w wigilię rzadko gdzie telewizor nie uczestniczy jako gość główny, któremu poświęca się najwięcej uwagi i czasu.

Przedzimie to też na Polinowie okres najmniej pracowity. Prace jesienne pokończone, liście wygrabione, krzewy zabezpieczone przed zimą. Kiedyś był to czas ocieplania chałup, czyli jak to mówili po wsiach, “gacenia“. Rąbano też całe sterty drzewa na opał. Przed mrozami ocieplano dodatkowo kopce z ziemniakami, których było zresztą mnóstwo, a dzisiaj już nie ma ich wcale. Naprawiano też słomiane dachy, często naruszone przez jesienne wichury. Bydło było już w gospodarstwie, więc sporo czasu zajmował tak zwany obrządek, czyli karmienie zwierząt i sprzątanie.

Dawniej choinki nie były tak dostępne jak obecnie. Po wsiach szli młodzieńcy do lasu, aby coś wyciąć. Ozdób też nie było za wiele, więc w adwencie robiło się łańcuch z kolorowej bibuły i słomek. Był to obowiązkowy punkt na zajęciach praktycznych w szkole. Liczył się kształt i długość łańcucha. Inne ozdoby z rękodzieła to były kolorowe ciasteczka, malowane szyszki, wycinanki: gwiazdeczki i śnieżynki, a także papierowe jeżyki i bombki robione z wydmuszek oklejonych bibułą. Ze zdobyciem ryb również były problemy. Za to w każdym spożywczym stała beczka ze śledziami w słonej zalewie. Śledź więc był na Wigilię nawet w kilku postaciach.

W adwencie kolędnicy przygotowywali sprzęty i ćwiczyli swoje popisy. Sporządzano więc kunsztowne, kręcone gwiazdy ze świeczką w środku, strugano kozy (turonie) kłapiące paszczą. Najwięcej roboty mieli “herody”, a to ze względu na złożoność i różnorodność strojów. Był tam więc król Herod i jego żołnierze, śmierć, diabeł, no i koniecznie Żyd. Święta Rodzina była jakby na drugim planie. Scenariusze opracowywali sami artyści, a coś o tym wiem, bo sam grałem garbatego Żyda w polinowskich herodach.

Ciemny i ponury okres adwentu rozjaśnia w kościołach świeca roratnia. To symbol nadziei i zbliżającego się światła, jakim jest narodzenie Zbawiciela. Mimo, że to czas ciemności i oczekiwania, to jest w nim wiele radości, jak w każdym oczekiwaniu na coś pięknego i wzniosłego. Czas przygotowania i oczekiwania jest czasem nawet milszym, niż samo świętowanie. Warto więc dobrze go przeżyć duchowo, smakując też jego wyjątkową, nasączoną nadzieją specyfikę, mimo otaczających nas z ciemności.

Z życia rodziny: Mikołajki
6 grudnia 2015 r.

Maciej Kobyliński6 grudnia obchodziliśmy wspomnienie świętego Mikołaja, biskupa Miry. Mikołaj pojawił się na Polinowie we własnej osobie! Oczywiście nie z pustymi rękami...

Listopadowe zachody słońca
listopad 2015 r.

Maciej KobylińskiListopadowe, wieczorne niebo bywa najpiękniejsze w roku. Kilka fotek z Polinowa.

Z życia rodziny: Dzień Niepodległości
11 listopada 2015 r.

Maciej KobylińskiDzień Niepodległości obchodziliśmy w tym roku przy dźwiękach mazurków Chopina i z kokardami narodowymi.
Niewielu wie, że zwyczaj ich noszenia kultywowany jest od prawie dwóch wieków. Dawniej na klapach przypinali je powstańcy, dziś są symbolem patriotyzmu i miłości do ojczyzny. Pierwszy zapis ustanawiający biało-czerwoną kokardę jako jeden z symboli narodowych, pojawił się w 1831 roku. Symbol miał być noszony przez wojsko i w ten sposób podkreślać związek z ojczyzną. Na przestrzeni lat zmieniał się kształt kokardy: w XVIII w. materiał upinano jak tradycyjną kokardę, za czasów Księstwa Warszawskiego krążek skierowany był marszczeniem do środka.

Zaduszna pożoga
2 listopada 2015 r.

Bartosz Kobyliński Muszę przyznać, że odkrywanie przykrytej grubą warstwą kurzu historii to zajęcie tyle fascynujące, co wcale nienajprostsze. Tym bardziej, że akurat w przypadku Polinowa źródeł jest jak na lekarstwo, a i te często bywają ulotne - tak jak i ludzie, którzy często są jedynymi "nośnikami" dawnych dziejów. Tym razem udało mi się jednak trafić, na dodatek przez przypadek, na słowo pisane. I to nie byle jakie słowo, bo całkiem rzetelne... A mowa o dwóch, grubo ponad 100-letnich periodykach i wspomnianej w nich XIX-wiecznej pożodze, która dotknęła nasz folwark. Jak już od dawna wiemy, właścicielem polinowskich dóbr był podówczas żyd Judka Bekierman.

Jak dalej czytamy, w zaduszną, listopadową noc 1897 roku wielki pożar strawił dużą część budynków gospodarskich oraz dobytków ruchomych ówczesnego Polinowa. O tym fakcie informuje m.in. Kurjer Warszawski - Dodatek poranny z dnia 30 października (11 listopada) 1897 r. (nr 312, str. 2):

W nocy z dnia 2-go bieżącego miesiąca na folwarku Polinów, w pow. konstantynowskim, należącym do p. J. Bokermana, zgożały budynki, a w nich zboże, pasza, 5 krów, koń, 2 bryczki, ruchomości domowe, garderoba i t.d. i t.d. Straty wynoszą kilka tysięcy rubli. Przyczyna pożaru niewiadoma.

oraz dziennika Słowo redakcyji Mścisława Godlewskiego, również z dnia 30 października (11 listopada) 1897 r. (nr 257, str. 5):

Dnia 2 bieżącego miesiąca po północy, na folwar­ku Polinów, w pow. konstantynowskim, własno­ści p. J. Bekermana, zgorzały budynki, oraz mie­szczące się w tychże zboże, słoma, siano, 5 krów, koń, 2 bryczki, waga decymalna i przeniesio­ne do śpichrza ruchomości domowe, jak: meble, garderoba męska i damska, bielizna, pościel, futra i różne sprzęty. Przyczyna pożaru dotych­czas niewiadoma; strata kilku tysięcy rubli.

Z powyższych wzmianek w obu dziennikach możemy wywnioskować, że był wielkich rozmiarów pożar, który strawił m.in.: spichlerz, oborę i stajnię, a wraz z nimi znaczną część inwentarza oraz ruchomości. Można jedynie przypuszczać, że ogień objął środkową część podwórca, oszczędzając skrajnie położone budynki - m.in. główną siedzibę (budynek mieszkalno-administracyjny z oranżerią) oraz stodołę zamykającą podwórzec od strony południowej. Co prawda właściciel, z racji na odmienne wyznanie, Święta Zamarłych w tym okresie zapewne nie obchodził, lecz czy to aby nie wywołane w Zaduszki duchy byłych posesorów zapragnęły po północy wymierzyć sprawiedliwość właścicielowi tego podupadającego folwarku? Na dodatek bardzo możliwe, że ten niecny plan mógł się im powieść w mierze dalszej, niż pierwotnie zaplanowana - wszak niewykluczone, że owe wydarzenie miało wpływ na mającą miejsce 9 lat później decyzję o sprzedaży niszczejącego i znacznie okrojonego już majątku. A ten najpierwej nadawał się do... odbudowy przez nowych właścicieli.

Bardziej przyziemną i prozaiczną, a jednocześnie wysoce prawdopodobną hipotezą nt. powyższego pożaru pozostaje jednak... czysty zysk! Ale jakim cudem - zapytacie? Jak wiemy, stan majątku po zakupie w 1906 r. pozostawiał wiele do życzenia. Opowieści głoszą, że był mocno rozszabrowany, rozebrano część okalającego go muru, okna głównego budynku straszyły powybijanymi szybami. W zeznaniach przewijał się też motyw o spalonym dworze, jednak dotychczas absolutnie żadne źródła nie potwierdzają jego istnienia, a przynajmniej w owym czasie. Jednak, jako że w większości opowieści doszukać się można ziarenka prawdy, tak i ten przypadek nie jest wyjątkiem od reguły. Dalsza część opowieści mówiła bowiem także o przyczynie tej pożogi, u stóp której leżała po prostu... chęć zysku! Nasz "bohater negatywny" miał bowiem pierwej wysoko ubezpieczyć cały folwark. Do pełni szczęścia brakowało już tylko "iskry zapalnej", a w zasadzie dobrej pochodni, żeby pobrać z kasy ubezpieczyciela sowite zadośćuczynienie. W świetle powyższego tym mniej dziwi powyższy fragment: "zgorzały (...) przeniesione do spichrza ruchomości domowe, jak: meble, garderoba męska i damska, bielizna, pościel, futra i różne sprzęty". Kto bowiem, u licha, będąc właścicielem piętrowego gmachu z obszerną, murowaną piwnicą i poddaszem, trzyma w spichlerzu swe cenne "ruchomości domowe", jak meble czy garderobę? Czyżby nieurodzaj aż tak dał się wówczas we znaki, że ten stał pusty i czekał na wypełnienie wszystkim oprócz zboża, a jeśli nawet tak było, to co uzasadniało przechowywanie odzieży i mebli w nieogrzewanym, zawilgoconym pomieszczeniu, w którym roiło się od myszy, moli i drewnożerców? A może powyższe "skarby" przeniesione były w określonym celu, lub w ogóle ich tam nie było? Niestety tego zapewne się już nie dowiemy, ale zawsze możemy domniemywać... Idąc dalej tym tropem, bezpośrednią przyczyną pożaru nie mogło być także wyładowanie atmosferyczne, bo gdyby takowe podówczas zaistniało, właściciel z pewnością chciałby właśnie tym faktem uprawdopodobnić powyższy wypadek, a nie zasłaniać się "przyczyną nieznaną".

Kolejnym wartym zastanowienia faktem jest (nieprzypadkowa?) data owego wydarzenia, a więc środek zadusznej nocy, kiedy to okoliczni mieszkańcy raczej nie myśleli o "gotowości bojowej" do gaszenia pożarów. Zanim ktokolwiek zwlókł się z łóżka, pożar mógł spokojnie dokończyć swego dzieła. Poza tym położony za wzgórzem Polinów był wówczas oddzielony od miasta błotnistymi błoniami, co skutecznie ograniczało możliwość dostrzeżenia ognia, a następnie jakiejkolwiek interwencję w rozsądnym czasie. Co ciekawe, "dawniej zwyczaj zakazywał tego dnia wykonywania niektórych czynności, aby nie skaleczyć, nie rozgnieść czy w inny sposób nie znieważyć odwiedzającej dom duszy. Zakazane było: klepanie masła, deptanie kapusty, maglowanie, przędzenie i tkanie, cięcie sieczki, wylewanie pomyj i spluwanie". A jeśli zwyczaj dotyczył także gaszenia pożarów?

Oczywiście powyższe wywody to tylko hipoteza. Jeżeli ta okazałaby się jednak prawdziwa, widać że potomkowie Abrahama umieli zadbać o swoje (głównie kieszenie), co niestety nie zawsze szło w parze z miłością do rzeczy martwych...

Oczywiście tę kolejną, całkowicie niespodziewaną cegiełkę historii skrzętnie wplatamy w artykuł "Historia Polinowa", okraszając przy okazji wycinkami z gazet oraz niecodziennym zdjęciem, przybliżającym nieco te traumatyczne wydarzenie.

Jako kolejną świąteczną ciekawostkę dodam tylko, że w tegoroczną wigilię Wszystkich Świętych miało miejsce inne niecodzienne wydarzenie. Jakież było bowiem moje zdziwienie, gdy ok. godz. 19.00, odważnie krocząc w stronę naszego kilkuwiekowego gmachu, egipskie ciemności nagle rozświetliło jakieś niezidentyfikowane ciało niebieskie, nadlatujące od strony Wielkiej Niedźwiedzicy na zachód. I to tak, że drzewa i budynki poczęły rzucać cień, a z nocy zrobił się dzień. Po kilku sekundach ta zachodnia gwiazda rozpadła się na kilka węgielków, zostawiając za sobą smugę dymu i znów zatapiając krajobraz w atramentowej czerni. Z początku wyglądało to jak wielki, zielony fajerwerk, ale biorąc pod uwagę okoliczności i charakter zbliżających się świąt, szybko porzuciłem tę śmiałą hipotezę... Nazajutrz zjawisko nieoczekiwanie się jednak wyjaśniło, a jego sprawcą okazał się... kilkukilogramowy bolid z roju meteorów o nazwie "Taurydy Północne"... Z perspektywy polinowskiego wzgórza wyglądał doprawdy imponująco! Niestety, jako że za aparat nie zdążyłem nawet złapać, w zastępstwie zamieszczam świąteczne zdjęcie łosickiego cmentarza. On także tego dnia rozświetlał panujące ciemności:)

Z życia rodziny: Wszystkich Świętych
1 listopada 2015 r.

Maciej KobylińskiW tym roku Wszystkich Świętych było wyjątkowe - a to dzięki słonecznej i ciepłej pogodzie. My jak zwykle spotkaliśmy się w rodzinnym gronie najpierw na mszy na łosickim cmentarzu, a później na Polinowie.
Nie każdy wie, że polski zwyczaj zapalania zniczy na grobach związany jest z pogańskim zwyczajem rozpalania ognisk na mogiłach. Wierzono, że płomienie ogrzeją błąkające się po ziemi dusze. Ogniska rozpalano także na rozstajach dróg i w obejściach, aby wskazywać drogę duchom. Chrust na te ogniska składano w ciągu całego roku (ten kto przechodził, kładł obok grobu gałązkę i w ten sposób tworzył się stos do spalenia w noc zaduszną). Wierzono, że ogień palony daje również ochronę żywym przed złymi mocami.

Nieprzetarty Szlak wiódł przez Polinów
24 października 2015 r.

Jacek KobylińskiW sobotę 24 października Polinów odwiedziło prawie 120 harcerzy biorących udział w grze terenowej zorganizowanej w ramach Ogólnopolskiego Integracyjnego Zlotu Drużyn Nieprzetartego Szlaku. Na spotkaniu w przededniu ekspedycji uczestnicy zapoznali się z historią Łosic oraz powstaniem i funkcjonowaniem królewskiego majątku.

Na Polinów wkraczali mniejszymi już grupami, co kilkanaście minut, przez co brakowało niestety czasu na zapoznanie się ze wszystkimi atrakcjami i zawiłymi dziejami tego miejsca, niemniej główne punkty zostały "zaliczone". Po oględzinach stajni, siodlarni, Światowida i kamiennego kręgu, grupy kierowały się na Kopiec Michała. Stąd zaś o każdej porze roku rozpościera się piękny widok na kilkusetletnie stawy, rzeczkę, bezkresne łąki, kapliczki oraz oczywiście nasze konne maskotki - Walusia i Karinę.

Gwoździem programu okazała się jednak wizyta w Krypcie i mrożące krew w żyłach opowieści o jej kilkuwiekowej historii. Wszyscy zostali także zaproszeni do właśnie urządzanego rodzinnego "muzeum" z bogatą ekspozycją misyjną, które to już niebawem otworzy swe podwoje. Na koniec każdy Gość dostał symboliczną odblaskową opaskę oraz wizytówkę Polinowa, a także ulotkę o afrykańskich misjach prowadzonych przez naszych misjonarzy.

Nieskromnie podsumowując, wizyta na Polinowie wszystkim się podobała i na pewno wielu z nich jeszcze kiedyś tu wróci. Wszak nie da się ukryć, że to miejsce niezwykłe, gdzie bogata historia łączy się z pięknem podlaskiej przyrody.

750-lecie ziemi łosickiej
12-13 września 2015 r.

Bartosz KobylińskiNasz wuj Jan pytany o tegoroczne obchody 750-lecia w kontekście świętowania 500-lecia nadania praw miejskich Łosicom w 2005 r., odpowiada krotochwilnie: „A widzisz, jak te 250 lat szybko zleciało”? Oczywiście należy stanowczo rozróżnić te dwie daty, gdyż ta tegoroczna nawiązuje do znacznie wcześniejszego wydarzenia, a dokładniej rzecz ujmując - wzmianki z 1264 r. o istnieniu w osadzie Łoszyce pierwszej cerkwi prawosławnej.

Żeby tego było mało, kolejną niemałą konsternację u wielu mieszkańców regionu wzbudza tegoroczna data – wszak skoro pierwsze źródła wskazują na rok 1264, to „prawdziwe” 750 lat miasta winniśmy przecież obchodzić rok wcześniej? Jako medium ponad wszystko wierne historii, absolutnie niestronnicze i w żaden sposób niezwiązane z samorządem (pomijając oczywiście ciepłe stosunki:), mogę sobie pozwolić na mały wywód na ten temat. A ten jest o tyle ciekawy, co wstydliwy, bowiem 50 lat temu umknął nam jeden roczek. Nie będę tu domniemywał, co było tego powodem, ale być może miało to związek z powstaniem dopiero rok później - w 1965 r. - Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łosickiej, które było współorganizatorem obchodów 700-lecia miasta. Wtedy też jako owoc sesji popularnonaukowej została wydana (dopiero w 1969 r.) pozycja książkowa pt. „Łosice 1264-1966", uważana za pierwszą publikację będącą próbą podsumowania dziejów naszego miasta i regionu. Współcześni namiestnicy nijak nie mogli jednak przesunąć obchodów o rok wstecz, gdyż bylibyśmy świadkami 700-lecia obchodzonego w 1975 roku i 750-lecia w roku 2004… Nie było zatem innej możliwości jak odmierzyć równą miarą 50 wiosen od ostatniej hucznej rocznicy 700-lecia. I tak oto w skrócie przedstawia się historia tegorocznych obchodów, przynajmniej w moim wydaniu. Ale w razie czego – ja oficjalnie o niczym nie wiem:)

Oczywiście jako spadkobiercy sporego kawałka historii Łosic, a w zasadzie ich niegdysiejszych okolic, byliśmy zobowiązani dorzucić i naszą cegiełkę do owego uroczystego kociołka. Pierwszą z nich były materiały zdjęciowe, nadesłane na wystawę starych fotografii pt. „Łosiczan portret własny”. Co prawda z małym poślizgiem, ale po ciężkich bojach z obróbką udało mi się wreszcie wysłać kilka z nich - oczywiście starannie wyselekcjonowanych i dopieszczonych. W tym miejscu składam serdeczne podziękowania Pani Małgorzacie z Łosickiego Centrum Informacji za cierpliwość i zaangażowanie - bez jej pomocy i przychylności z pewnością żadna z naszych fotografii nie zawisłaby na wystawie. Dokonując wyboru starałem się skupić na tych przedstawiających konkretne tło i jakiś kawałek miasta, bowiem portretów i zdjęć typowo rodzinnych mamy zapewne kilka setek, włączając w to piękne ujęcia portretowe ze starego albumu hr. Wężyków oraz hr. Węglińskich z Toporowa. Uznałem jednak, że z racji tematyki wystawy należy skupić się na mieście i otoczeniu, a na pozostałe zdjęcia przyjdzie jeszcze czas. W dniu otwarcia wystawy wyszło też na jaw, że moje propozycje są jednymi z najstarszych - niektóre pochodzą bowiem z wczesnych lat 30. ubiegłego wieku.

Przy tej okazji trzeba także wspomnieć, że z okazji 750-lecia Łosic planowane jest też wydanie albumu ze starymi fotografiami przedstawiającymi ziemię łosicką oraz jej mieszkańców, więc zachęcamy wszystkich do przeszperania swoich rodzinnych archiwów! Nadmienię tylko, że o podobnym albumie myślałem już naprawdę ładnych kilka, o ile nie kilkanaście, lat temu. Oby tym razem myśli zostały jednak przekute w czyny!

Cała wystawa mieściła się u zbiegu ulic Piłsudskiego i Narutowicza, lecz ze względu na dosyć lichą pogodę dalsza część jej otwarcia odbyła się w budynku "Transgranicznego Centrum Dialogu Kultur" (stary szpital). Po oficjalnych podziękowaniach dostąpiłem zaszczytu uroczystego wręczenia okolicznościowego dyplomu oraz obszernej monografii „750 lat Ziemi Łosickiej” z rąk samego Burmistrza Łosic – Mariusza Kucewicza, co niepomiernie nobilituje mnie w lokalnym środowisku i dodaje zapału do dalszej pracy nad propagowaniem tego pięknego zakątka świata!

Oczywiście, tak jak i przed laty, esencją naszego wkładu stanowiły jednak konie. Te uczestniczące w paradzie, tak jak i przy wielu poprzednich okazjach, pierwej zebrały się na Polinowie. Tu mogły wreszcie poddać się dekoracji oraz stać się obiektem inszych przygotowań. Trudno już zliczyć, ileż to wierzchowców przewinęło się przez nasz folwark, a na myśli mam tylko czasy nowożytne. Od 15 już lat miejsce mają tu większe i mniejsze zjazdy, imprezy masowe, rodzinne, czy po prostu krótkie „przepążki” na dalszą drogę. Tym razem okazja była jednak nie byle jaka, więc i konfekcja musiała być szyta na tę miarę. I trzeba przyznać, że była. Ale co tu dużo pisać – na zdjęciach obok możecie obejrzeć właśnie tę mniej oficjalną część parady, czyli jak to wszystko wyglądało od kuchni. Okazale przystrojone wierzchowce oraz ich jeźdźcy (a w dwóch przypadkach tak płci, jak i urody pięknej), wyruszyli najpierw w rynek, by po zatoczeniu dwóch kółek powrócić na plac targowy, zdobywając swym wdziękiem uznanie i oklaski licznie zgromadzonej gawiedzi. Ale że całą paradę można w szczegółach obejrzeć na wielu regionalnych portalach, ja skupiłem się tylko na tej „najszej” części.

Oczywiście obchody obfitowały również w wiele innych atrakcji, ale postanowiłem nie odbierać chleba lokalnym fotografom i redaktorom:) Z setek udostępnionych zdjęć postanowiłem zatem „ukraść” tylko jedno z nich - jako że „selfie” z Burmistrzem przy odbiorze nagród byłoby co najmniej niepoważne... Na szczęście początkowo kiepska pogoda postanowiła skapitulować najważniejszego dnia obchodów, za co jej również serdecznie dziękujemy!

Podsumowując całość wydarzenia śmiało można powiedzieć, że Łosice w pełni zasłużyły na swoje 750 lat, a ich obchody przebiegły po stokroć godnie! Pozostaje życzyć miastu rychłego rozwoju, jego władzom dalszego zapału i motywacji do pracy, a samym mieszkańcom, by stanowili sól i ozdobę tej pięknej, łosickiej, 750-letniej już, ziemi!

Lipcowe upały
lipiec 2015 r.

Słońce pali, a ziemia idzie w popiół prawie,
Świata nie znać w kurzawie,
Rzeki dnem uciekają,
A zagorzałe zioła dżdża z nieba wołają.

Dzieci, z flaszą do studniej; a stół w cień lipowy,
Gdzie gospodarskiej głowy
Od gorącego lata
Broni list, za wsadzenie przyjemna zapłata.

"Pieśni, Księgi wtóre, Pieśń VII" - Jan Kochanowski (1530-1584)

Afrykańskie kazania ponownie w Łosicach
26 lipca 2015 r.

Bartosz KobylińskiW niedzielę 26 lipca serdecznie zapraszamy na msze św. w kościele pw. Św. Trójcy w Łosicach, podczas których kazania wygłosi o. Andrzej Kobyliński CMF, dzieląc się z nami najświeższymi wieściami z misji na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Po mszach św. zachęcamy do osobistego spotkania z o. Andrzejem i złożenia ofiary na wsparcie budowy trzeciego już kościoła jego autorstwa - tym razem w Bouaflé, który zaprezentuje nam również na zdjęciach.

Czerwcowo
czerwiec 2015 r.

Maciej KobylińskiW tym roku czerwiec na Polinowie rozpoczęliśmy pierwszymi urodzinami Zuzi. Był tort, mnóstwo prezentów i piękna pogoda. Cały roczek zleciał nie wiadomo kiedy.
W jeden z weekendów odwiedziliśmy też łosicki jarmark w stylu western, gdzie Karina i Walek pod wodzą Wujka Jasia przez całe popołudnie woziły żądne wrażeń dzieciaki.
Kolejnym wydarzeniem, o którym warto wspomnieć, było powitanie naszego misjonarza Andrzeja Kobylińskiego, który tradycyjnie przyleciał w rodzinne strony zregenerować swoje siły. 11 października czeka go wielka uroczystość - konsekracja trzeciego z rzędu kościoła, który wybudował w Bouaflé (Wyrzeże Kości Słoniowej).

Afrykańskie kazania w Łosicach
28 czerwca 2015 r.

Bartosz KobylińskiW niedzielę 28 czerwca serdecznie zapraszamy na msze św. w parafii Św. Zygmunta w Łosicach, podczas których kazania wygłosi o. Andrzej Kobyliński CMF, dzieląc się z nami najświeższymi wieściami z misji na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Warto przy tym też wspomnieć, że właśnie w czerwcu br. mija ćwierćwiecze jego posługi na Czarnym Lądzie. Pozostaje życzyć naszemu misjonarzowi co najmniej kolejnych 25 lat w takim zdrowiu i zapale do pracy! Po mszach św. w rodzinnej parafii zachęcamy do osobistego spotkania z o. Andrzejem i złożenia ofiary na wsparcie budowy trzeciego już kościoła jego autorstwa - tym razem w Bouaflé, który zaprezentuje nam również na zdjęciach.

Sprawiedliwi wśród Narodów Świata z Płosodrzy
5 maja 2015 r.

Bartosz KobylińskiWe wtorek, 5 maja, w Sali Białej siedleckiego Miejskiego Ośrodka Kultury miało miejsce wręczenie medali i dyplomów honorowych "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata". Tytuł ten nadawany jest od 1963 r. przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie. Wyróżnieniem tym honorowane są osoby, które w czasie Holokaustu bezinteresownie i z narażeniem życia niosły pomoc prześladowanym Żydom. Medale i dyplomy honorowe, przyznawane na podstawie zeznań osób uratowanych, wręczane są podczas oficjalnych ceremonii w Jerozolimie lub w izraelskich placówkach dyplomatycznych, a nazwiska bohaterów widnieją na specjalnych kamiennych tablicach w Ogrodzie Sprawiedliwych na terenie Instytutu. W Siedlcach już drugi raz w ciągu tego roku odbyła się uroczystość wręczenia medali. Tym razem te wyjątkowe odznaczenia przyznano pośmiertnie pięciu osobom z regionu siedleckiego, zaś wśród nich znalazła się rodzina naszego serdecznego przyjaciela - Kazimierza i jego żony Grażyny Szmurło. To właśnie dzięki nim dane nam było uczestniczyć w tym niepowtarzalnym wydarzeniu.

Ale czas przybliżyć historię Żydów ocalonych ze szponów Holokaustu przez naszych rodaków. Otóż po likwidacji getta w Łosicach Żydów poczęto wywozić to obozu w Treblince, wprost na śmierć w gazowych komorach obozów zagłady. Jednym z 16 tysięcy wiezionych na zagładę był Mosze Smolarz. Podczas podróży całej rodziny na pewną śmierć, jego kilkuletnia córeczka zmarła z pragnienia na jego kolanach. Po tym wstrząsającym wydarzeniu, kiedy do stracenia pozostało mu już naprawdę niewiele, postanowił wyskoczyć z pędzącego pociągu. Cudem zbiegłszy spod niemieckiego ostrzału, polami parł naprzód, starając się dotrzeć do najbliższych zabudowań. I tak trafił pod skrzydła Heleny Szmurło z Płosodrzy koło Łosic, która następnie przez dwa lata z narażeniem życia ukrywała go w swoim gospodarstwie, zapewniając przy tym utrzymanie i niezbędne do życia środki. A wspomnieć przy tym należy, że w tamtych czasach za ukrywanie Żydów groziła pewna śmierć całej rodziny, a przeszukania zdarzały się nader często. Mosze Smolarz, dzięki wielkiemu wsparciu i heroicznej postawie Heleny Szmurło, przeżył wojnę. Po 1945 r. wyjechał do Izraela, stale utrzymując kontakty z wybawczynią i jej rodziną. Potomkowie Mosze z Izraela w tym podniosłym dniu zaszczycili nas swoją obecnością, przybliżając wszystkim mroczne dzieje II Wojny Światowej oraz przypadki swojej rodziny, podkreślając przy tym, że bez ofiarności jego przyjaciół z Płosodrzy po prostu nie staliby dzisiaj w tym miejscu...

Potomkowie bohaterskich Polaków, którzy uratowali od zagłady kilkadziesiąt osób pochodzenia żydowskiego, zaszczytne tytuły, honorowe medale i dyplomy odbierali z rąk Anny Azari - ambasador Izraela w Polsce. Pani ambasador odniosła się do słów Władysława Bartoszewskiego, podkreślającego, że "warto być przyzwoitym".
- Sprawiedliwi wśród Narodów Świata byli w czasie wojny nie tylko przyzwoici. Okazali się wspaniałymi ludźmi o wielkiej odwadze i szlachetności.
Uroczystość uświetnili swoją obecnością także m.in. Prezydent Siedlec - Pan Wojciech Kudelski - wraz ze swym zastępcą Jarosławem Głowackim oraz Starosta Łosicki - Pan Czesław Giziński.

Taka ceremonia z pewnością nie zdarza się co dzień. Po wysłuchaniu kilku opowieści potomków naszych bohaterów za serce z pewnością chwyta fakt, że często byli to prości, zwykli ludzie, którzy mimo własnych znojów życia codziennego i ryzykując własnym życiem nieśli pomoc obcym osobom... Pozostaje serdecznie pogratulować naszym bohaterom tytułu i honorowych odznaczeń, ale przede wszystkim odwagi i szlachetności, które w dzisiejszych czasach wydają się już być "towarem" co najmniej deficytowym a o porozumienie trudno nawet między sąsiadami. A trzeba wspomnieć, że w mrocznych czasach wojennej zawieruchy wymagały one po stokroć większego poświęcenia, niż ma to miejsce dzisiaj. Któż bowiem ryzykuje dziś życiem w obronie bliźniego, w dodatku innej narodowości? Mieć takich przyjaciół po prostu każe być dumnym!

Z życia rodziny: Wielkanoc 2015
4-5 kwietnia 2015 r.

Maciej KobylińskiKilka zdjęć z tegorocznych Świąt Wielkiej Nocy. W tym roku udało się spotkać w wyjątkowo szerokim gronie. Miłą niespodzianką były odwiedziny Asi i Rafała, którzy zaprosili nas na swoje wesele, na którym to zamierzamy się bawić już 8 sierpnia.

Ojcowie serwisu Polinów
Polinów
Kobylińscy
południowe Podlasie
południowe Podlasie
Kobylińscy
Kobylińscy