czerwiec 2024 r.
O tym, jak Vučko z Polinowa do siedleckiego Muzeum Regionalnego zawędrował
Witam wszystkich czytelników serwisu Polinów! Na początku się przedstawię. Nazywam się Vučko, czyli Wilczek, chociaż całe życie dzieciaki u Kobylińskich nazywały mnie Wołczek. Jestem oficjalną maskotką XIV Zimowych Igrzysk Olimpijskich 1984 r. w Sarajewie. Stałem się rozpoznawalny na całym świecie dzięki temu, iż każda transmisja z igrzysk rozpoczynała się od krótkiej animacji, w której leciałem na nartach i krzyczałem „Sarajewoooo!”.
Zostałem wybrany z 836 projektów maskotek przygotowanych na igrzyska, a współautorką mojego wzoru była projektantka Maria Sobota.
Na świat przyszedłem w Spółdzielni Pracy Miś w Siedlcach, która była oficjalnym producentem olimpijskich maskotek. "Miś" był jedną z największych spółdzielni zabawkarskich w Polsce, posiadał wzorcownię, w której pracowało 10 osób, w tym artyści plastycy. Byłem uznawany za najsłynniejszą, najbardziej udaną i najczęściej rozpoznawalną zabawkę spośród wielu wyprodukowanych wzorów zabawek z polietylenu, piszczków harmonijkowych, lalek oraz pluszaków: misiów, słoni, kaczek, kotów i piesków.
Dzieciństwo i młodość spędziłem w rodzinie Kobylińskich, gdzie bawiłem dzieciaki i byłem jedną z ulubionych maskotek. Gdy towarzystwo się postarzało, trafiłem do Rodzinnego Muzeum na Polinowie. Było mi tam bardzo dobrze, jednak - jeśli czytaliście uważnie, to zauważyliście - właśnie stuknęła mi czterdziestka! Mnie także dopadł kryzys wieku średniego...
Refleksja nad dotychczasowym życiem oraz poszukiwanie nowego sensu istnienia doprowadziły mnie do jednego wniosku. Nie muszę szukać nowego sensu, bo dla mnie, jako “rasowego” olimpijczyka, zawsze liczyły się tylko dwie rzeczy: sława i pieniądze. OK, nie wszyscy sportowcy są tacy, dla niektórych najważniejsze są pieniądze i sława. Podjąłem decyzję: czas wypłynąć na szerokie wody!
Na propozycje nie trzeba było długo czekać. Przypadkowo o moim istnieniu dowiedziała się Pani Kustosz z Muzeum Regionalnego w Siedlcach. Od wielu lat bezskutecznie szukała jakiegoś Vučka do muzealnej kolekcji. Okazało się, że praktycznie wszystkich moich kolegów zabrał wiatr historii, ocalałe egzemplarze są po prostu “białymi krukami”, a w muzeum czeka na mnie wolne miejsce na najnowszej wystawie.
„Trzeba kuć żelazo, póki gorące”, pomyślałem. Ze łzami w oczach i ciężkim sercem pożegnałem ukochany Polinów i udałem się w drogę do „Jacka”, czyli siedleckiego ratusza, gdzie mieści się muzeum.
Czekało mnie jeszcze załatwianie formalności w dziale prawnym, aby w ramach współpracy muzeów usankcjonować darowiznę Rodzinnego Muzeum na Polinowie na rzecz Muzeum Regionalnego w Siedlcach.
Po tych czynnościach mogłem zająć przygotowane specjalnie dla mnie miejsce na wystawie „Czy mnie jeszcze pamiętasz… PRL w Siedlcach”.
Autorka wystawy opisuje ją w następujący sposób: „To był powrót do przeszłości, do wspomnień, a przede wszystkim odkrywanie i poznawanie na nowo czasów PRL, tym razem z perspektywy dorosłego człowieka. Fotografie w reporterskim ujęciu pokazują miejsca i ludzi, świat jaki nas wtedy otaczał. Ulice nieco szare, ponure wracają w pamięci. Trudno uwierzyć, jak wiele uległo zmianie. Osiedla, mieszkania, meble i sprzęty, wszystko czym się otaczamy nieustannie się zmienia. Ulice wyglądają inaczej, znikają budynki, niby szpetne, a jednak kojarzące się z radosnymi chwilami. Festiwale Piosenki Harcerskiej na amfiteatrze, czy zakupy w „Chemii” to nie wróci, ale emocje i wspomnienia pozostaną”.
Jeśli ktoś chciałby podziwiać moją skromną osobę, to serdecznie zapraszam na wystawę!
A co później? Cóż, pewnie trafię do jakiegoś wygodnego pudełka w muzealnym archiwum i będę czekał spokojnie na kolejną wystawę i kolejne 5 minut sławy. Chociaż nie wykluczam dalszego rozwoju mojej kariery. Świat stoi przede mną otworem i czekam na oferty. Tylko zaznaczam z góry, że oferty poważne. W tej chwili nic poniżej Muzeum Narodowego w Warszawie mnie nie interesuje. No, może jeszcze Kraków. Poczekamy, zobaczymy…
P.S. Decyzja Vučka została przyjęta na Polinowie z mieszanymi uczuciami. Jego odejście stanowi niestety niepowetowaną stratę dla zbiorów Polinowskiego Muzeum. Nikt jednak nie zamierza stawać w poprzek jego karierze i wszyscy życzą mu szczęścia na nowej drodze życia.
Oby tylko za kilka miesięcy nie okazały się prorocze wersy z „Przygód Koziołka Matołka”:
Wyrwał się nieszczęsny kozioł
I czym prędzej stąd ucieka.
Nagle stanął, uchem strzyże,
Bo usłyszał śpiew z daleka.
Ktoś tak śpiewał bardzo smutno,
Jakby płakał w każdym słowie:
„Ach, szczęśliwy byłem wtedy,
Kiedym mieszkał w Polinowie”!
„Och! Ach! Och! – koziołek beknął. –
Ktoś Polinów tu wspomina.
Wreszcie skończy się zła dola,
Co koziego ściga syna!”
Patrzy, a w muzeum siedzi
Wilk i bardzo rzewnie płacze:
„O, mój cudny Polinowie,
Kiedyż znowu cię zobaczę?”