nagłówek „Avorum respice mores” (Bacz na obyczaje przodków) – dewiza herbowa przysługująca jedynie hrabiom Ledóchowskim herbu Szaława – dawnym właścicielom Polinowa link nagłówka

listopad 2007 r.

Zaduszki

Teodor Axentowicz - 'Zaduszki'

Jacek KobylińskiSpacerując w Dzień Zaduszny alejkami łosickiego cmentarza, wracam do zapamiętanych obrazów z dzieciństwa, w pamięci odnajduję dawnych mieszkańców Polinowa - takimi, jakimi byli wówczas, czyli w kwiecie wieku. Zwykle też widzę te postacie w jakichś charakterystycznych sytuacjach i kojarzę z przedmiotami będącymi swego rodzaju fetyszami ówczesnych czasów i osób.

Helena Apolonia z Tadeuszem Plewczyńskim, Mieczysław Tokarski, Zinaida Kobylińska, Marianna Tokarska, Stanisław Kobyliński, Michalina Kobylińska z Sułkowskich, Wanda Halina z Węglińskich z mężem Hieronimem Kobylińskim, Jadwiga, Tadeusz Tokarski

Takim charakterystycznym przedmiotem, jawiącym mi się przed oczami wspominając wujka Tadeusza Tokarskiego jest jego rower na szerokich "balonówkach", z którym to zresztą się nie rozstawał. Są to także gumowce na jego nogach, wiecznie przepocona, zielona koszula oraz spodnie na szerokich szelkach. W jego wyglądzie dominowały krzaczaste brwi, przenikliwe spojrzenie i wąski zagon wąsików pod nosem. Słyszę też donośny głos, w którym dominowały barwne i wymyślne przekleństwa. Wujek "Tadzio" był postrachem polinowskiej dzieciarni, surowym stróżem stawów, które wraz z przyległym gruntem stanowiły strefę przeważnie zakazaną, nazywaną zresztą przez nas złośliwie "Ziemią Świętą". W jego wydającym się być bardzo tajemniczym pokoju intrygowała mnie wypchana wiewiórka, poroża koziołków i obrazy na ścianach. Punktem centralnym jego "królestwa" było stare radio na baterie z imponującą anteną rozciągniętą na tyczkach przed domem. Przez ten wehikuł słuchał co wieczór rozgłośni "Wolna Europa". Z okazji 1 Maja nauczył nas też (tzn. mnie i brata Andrzeja) wierszyka, wielce niecenzuralnego zresztą:

"Komuniści - skur...syny,
Wasze kości psom rzucimy!

Ale dla świętego spokoju na 1 Maja pierwszy wyciągał biało-czerwoną flagę i mocował u płota przed swoim oknem. Jego żona Marianna (Ciocia Mania) kojarzy mi się z wietrzonymi pierzynami i chustką szczelnie okrywającą jej czoło oraz całą głowę. Rzadko pojawiała się na podwórzu, wydawała się być wiecznie chora i cierpiąca.

Polinów, dawna oranżeria

Stryjek Józio staje mi przed oczami w czapce z daszkiem, jasnej kamizelce i KBKS-em w ręku (Karabinek Sportowy - ćwiczebna broń palna), którym straszył gawrony dziobiące jabłka w jego sadzie. W jego mieszkaniu dominował piękny zielony piec kaflowy, wypchana głowa jelenia na ścianie, srebrny budzik i czyjeś popiersie na biurku. Całość dopełniała ogromna czarna szafa i gięte krzesła.

1938 r. - Stanisław Kobyliński na przejażdżce

Z kolei niewątpliwym priorytetem wśród przedmiotów kojarzonych ze Stryjkiem Stachem był motorower Simson. Stryjek dosiadał swój pojazd i kręcąc pedałami zwalniał sprzęgło, po czym motorower ruszał niosąc Stryjka na kolejne pomiary geodezyjne, zawsze zabierając ze sobą szpilki na metalowej obręczy, tyczkę mierniczą oraz taśmę. Stryjek także nosił wąskie, siwe wąsiki, palił natomiast umiarkowanie (a potem wcale).

?, Helena Apolonia, Jadwiga, Michalina Kobylińska z Sułkowskich z mężem Michałem, Józef Kobyliński

Natomiast jego bracia Hieronim i Józef byli namiętnymi palaczami aż do samej śmierci, a więc oprócz Józefa Rumika palili z tego pokolenia w zasadzie wszyscy: Józio, Stacho, Ojciec, nawet "stary" Tokarski. Stryjek Józio palił przeważnie "Giewonty", ojciec Hieronim zaś całe życie "Sporty". Ponieważ papierosy nie posiadały wówczas filtrów, nieodłącznym atrybutem palaczy były tzw. "fifki", czyli ustniki do papierosów. Wyróżniało się fifki szklane (nietrwałe, często się tłukły), drewniane lub plastikowe. Wypalonego peta wybijało się przez odpowiednie ułożenie fifki w dłoni i przybicie drugą dłonią. Sprężone w ten sposób powietrze wyrzucało peta z fifki na metr albo i dalej. Tytoniem pachniało całe ubranie ojca, jednak nie był to zapach przykry.

Michalina Sułkowska, Helena Apolonia Plewczyńska, Jadwiga Kobylińska, Marianna i Tadeusz Tokarscy z synem Mieczysławem, Tadeusz Plewczyński, Hieronim, Zinaida, Wanda, Stanisław Kobylińscy

Dla poszczególnych rodzin przypisuję też w pamięci charakterystyczne zwierzęta. U Rumików by to koń Tapciut i pies Ciapek, u Cioci Stasi kot Warszawiak, u Cioci Dusi krowa Eleonora i pies Lord. U nas zawsze było pełno kotów - najsłynniejsze z nich to kocica Seniorita oraz kot Miglans. Przez wiele lat była też suczka Miśka. Chlubą Tokarskich były zaś wypasione wielkie konie pociągowe.

Michał Kobyliński z drugą żoną - Michaliną z Sułkowskich, Anna Kobylińska z matką Stanisławą z d. Pompe, Maria Kobylińska z matką Wandą z Węglińskich i ojcem Hieronimem

Do mieszkańców Polinowa przypisać można też pewne charakterystyczne zachowania. Ciocia Stasia (Józefowa) głośno śpiewała przy obrządku, np. dojąc krowę czy karmiąc świnie. Ciocia Dusia rozmawiała ze zwierzakami jak z dobrymi znajomymi, szczególnie z krową Eleonorą. Wujek Tadeusz Tokarski klął i zabraniał obcym przechodzić przez podwórze. Wujek Rumik i Ciocia Jadzia lubili podrzemać za dnia, obrządek kończąc późno w nocy. Nasza Matula Wandzia uwielbiała zaś lekturę Kraszewskiego, wyjazdy do lasu, spacery i wycieczki z dziatwą (aby z domu i z podwórza).

Leszek Czmoch, Bronisława Mazur, Wanda Halina Kobylińska z Węglińskich, Jacek i Hieronim Marian Kobylińscy, Maria Czmoch z córką Agnieszką, Andrzej i Elżbieta Kobylińscy

Wszystkie te wspomnienia nasuwały mi się w chwili refleksji, gdy idąc od grobu do grobu zapalałem kolejne świeczki. Przymykałem wtedy oczy i widziałem kolejno byłych mieszkańców Polinowa - takimi, jakimi byli kiedyś, bez upiększeń i sztuczności jakie nadaje każdemu wspomnieniu perspektywa minionego czasu...

październik 2008 r.

Mądrość jesieni

Cmentarz białoruski w Russakowiczach

Jesień to taka pora roku, z którą coraz bardziej się utożsamiam. Piękna i bujna jest wiosna, oszałamiająca bogactwem życia i nadzieją rozwoju. Bogate w wydarzenia jest lato, zaskakujące zmiennością, gwałtownością i intensywnością zjawisk, lecz jesień także ma swój urok. Niby to pora zamierania, usychania, wyczerpania sił witalnych przyrody, ale też pora owoców, spokoju, spoczynku i pogodzenia się z nieuchronnością przemijania.

Jakże nasze życie podobne jest do tego odwiecznego cyklu... Każdy wiek ma swoje uroki i ciemne strony. Młodość jest radosna, ale "głupiutka". Życie wiele obiecuje, ale ile za tym kryje się rozczarowań? Ile z tych wspaniałych obietnic się spełni? Lato pozwala czerpać z życia pełnymi garściami, ale tylko niewielu z nas zdolnych jest czerpać do syta, a jeszcze mniejsza część wybrać rzeczy naprawdę wartościowe, dla których warto żyć całą pełnią. Jesień życia przynosi zaś spóźniony nieco rozum (no, może nie wszystkim), rozsądek i tzw. "życiową mądrość", która starym już na niewiele się przydaje, a młodzi nie chcą z niej korzystać. Chyba mają też rację...

Każdy musi dojrzeć do własnej mądrości, ale starsi jakoś nie chcą tego zrozumieć. Na siłę chcą wcisnąć młodym własną filozofię życia, nabytą kosztem wielu doświadczeń, będąc przy tym święcie przekonanymi, że ich mądrość jest najlepsza i pasuje jak ulał dla innych. Tak było, jest i zapewne będzie, gdy obecni młodzi podejmą takie próby za kilkadziesiąt lat. Skutki są jednak mierne. Może zamiast prawienia morałów lepiej byłoby pokazać młodym, że człowiek starszy to nie zgorzkniały "mędrzec", który wie najlepiej i chce wszystkich do swoich racji przekonać, ale człowiek który także potrafi cieszyć się każdym dniem (tym bardziej że ma ich przed sobą coraz mniej), widzi świat pełniej, bardziej świadomie, lepiej go rozumie, a przede wszystkim nareszcie wie jak żyć, aby być ze swego życia maksymalnie zadowolonym. Może niech zatem starzy zajmą się trochę sobą, niech skupią się na tym co im jeszcze świat oferuje, niech przygotowują się do godnego przekroczenia progu i nie uszczęśliwiają młodych na siłę i swoje podobieństwo.

Natomiast młodzi niech poza poszukiwaniem doznań starają się chociaż czasem pozwolić sobie na chwilę zatrzymania i refleksję: pędzę, ale dokąd? Tęsknię, ale za czym? Podążam, ale co będzie gdy to osiągnę? Czy moje działania i sukcesy przynoszą radość prawdziwą i trwałą, i czy tylko mnie? Czy tak naprawdę wiem czego od życia oczekuję? Jeśli młody człowiek żyje świadomie, ma wielkie szanse nie tylko na "życiową mądrość" u schyłku, ale także i udane życie oraz całkiem znośną codzienność.

Jeszcze jedno Kochana Młodzieży: jeśli z przerażeniem myślicie o wieku mocno dojrzałym to oświadczam, że po pięćdziesiątce życie też ma swoje uroki i nie traci ze swej atrakcyjności. Naprawdę jest w porządku, ale pod jednym warunkiem: na dobrą starość trzeba sobie wcześniej zasłużyć!

marzec 2008 r.

Polinowska ławeczka

Przed południową ścianą Kamienicy stała drewniana, prosta ławeczka, na której siadywał onegdaj Wuj Tadeusz Tokarski. Im był starszy, tym dłużej cieplejszymi dniami tam przebywał. Gdy odszedł (a dożył sędziwego wieku), jego miejsce zajął Wujek Józef Rumik. Grzał tam stare kości całymi godzinami, ucinając sobie ulubioną drzemkę i odpędzając muchy gumową łapką. Teraz, gdy mijam to miejsce, wciąż mam ich przed oczami. Wraca też niewesoła refleksja - że to miejsce czeka teraz na mnie...

Tak, tak - trzeba pogodzić się z przemijaniem, bliską starością i nieodwołalnym pożegnaniem tego co trudne i tego co miłe. Taka kolej rzeczy, chociaż na co dzień o tym się nie myśli. Gdy Rodzice mówili jak szybko upłynęło ich życie, nie dawałem im wiary. Przeżyć 70-80 lat i narzekać, że szybko minęły to absurd dla młodego człowieka. Zdanie zmienia się jednak tak pod 60-kę. Świat jeszcze wabi swymi urokami, jeszcze coś obiecuje, ale "ławeczka" coraz bliżej, a na niej to najwyżej można wspominać i bilansować swoje dokonania, sukcesy i porażki. Zmieniające się pory roku uświadamiają doskonale przemijanie i jego tempo - zatrważające szybkie tempo...

Moja refleksja jest taka, że jeśli już siądę na tej ławeczce pod nagrzanym murem kamienicy i będę odczuwał żal tego co bezpowrotnie minęło, będę rozpamiętywał błędy których nie da się się już naprawić i generalnie rozczulał się się nad sobą oraz swoją starością - znaczyć będzie, że przegrałem. Znaczyć będzie, że zbyt dużo życia poświęciłem na rzeczy nieistotne, ulotne, bezwartościowe. Jeśli jednak będę pogodnym staruszkiem, który potrafi uśmiechać się do swoich wspomnień i żartować ze swoich słabości, staruszkiem pogodzonym z rzeczywistością i kiepską ziemską perspektywą - to Wy młodzi winniście mi wtedy zazdrościć. Pozytywny życiowy bilans jest podstawą naszego szczęścia.

Ławeczka czeka też na Was. To kwestia czasu, który nie jest wcale tak odległy jak z perspektywy młodości to wygląda. Ważne abyśmy u schyłku życia nie musieli niczego żałować, aby zachować czyste sumienie wobec innych ludzi, aby bilans naszych poczynań nie budził odczucia żalu. Myślę zatem, że czasem warto i dziś przysiąść chwilę na takiej ławeczce, podsumować to co już oraz na czym się skupić, aby kiedyś nie bać się spojrzeć wstecz i z nadzieją oczekiwać finału...

Ojcowie serwisu Polinów
Gawędy przy kominku i Polinowski rok
Kobylińscy
południowe Podlasie
południowe Podlasie
Kobylińscy
Kobylińscy