nagłówek "Avorum respice mores" (Bacz na obyczaje przodków) – dewiza herbowa przysługująca jedynie hrabiom Ledóchowskim h. Szaława link nagłówka

Znicz

Wspomnienie o Zdzisławie Czmochu

Znicz

Jacek KobylińskiZdzisław Czmoch 15 września 2013 r. mija pierwsza rocznica śmierci bliskiego członka naszej rodziny – Zdzisława Czmocha. Jednak dopiero teraz, z pewnej perspektywy czasu, coraz wyraźniej czujemy jego brak i potrafimy docenić jego miejsce w naszej rodzinie.
Zdzisio był z nami prawie od zawsze. Związał się z naszą rodziną poprzez małżeństwo z moją siostrą Marią w lipcu 1959 r., gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Wiele pozytywnych wspomnień z nim związanych dotyczy zatem jeszcze naszego dzieciństwa. Ze Zdzisiem odbywaliśmy pierwsze w życiu przejażdżki motocyklowe, strzelaliśmy z KBKS-u czy jeździliśmy autem, co wówczas było wielką frajdą. Zdzisio zawsze był dla nas autorytetem, który na dodatek dał się lubić.

Często miał też wpływ na decyzje naszych rodziców, co czasem udawało się wykorzystywać. Pamiętam na przykład, że kiedyś obiektem moich marzeń był rower sportowy (półwyścigówka, jak to się wtedy mawiało). Bojąc się jednak o tym nawet wspomnieć rodzicom, ze swoich marzeń zwierzyłem się Zdzisiowi. Gdy rodzice dojrzeli wreszcie do zakupu mi „dorosłego” roweru, zasięgnęli oczywiście opinii Zdzisia. On nie wahał się wskazać na wymarzoną, czechosłowacką „Eskę”... I tak oto stałem się właścicielem wymarzonego pojazdu, a zarazem wielkim dłużnikiem Zdzisia. Tym dłużnikiem byłem później w życiowych sprawach wielokrotnie. Ot, chociażby dzięki niemu dostałem pierwszą pracę w mieście, a nie na zapadłej prowincji. Dzięki niemu zmieniłem później zatrudnienie i zamieszkałem w Siedlcach. To on załatwił nam pierwsze wynajęte mieszkanie, co wówczas dla młodego małżeństwa było prawie niemożliwe.

Zdzisiowi w bliższej i dalszej rodzinie prawie każdy coś zawdzięcza, i to często sprawy ważące na całym dalszym życiu. Lubił pomagać, wpierać, załatwiać, radzić... Gdy pojawiał się jakiś ważny życiowy problem, wszyscy zwracali się z nim do Zdzisia i nigdy nie odchodzili z niczym.

Drugą charakterystyczną cechą Zdzisia była gościnność. Trudno było się oprzeć jego zaproszeniom na „małą kawkę”, które później zamieniały się w obfite przyjęcia. Każdy czuł się po nich ugoszczony do przesytu. U Zdzisia zawsze czułem się gościem pożądanym, który swoją obecnością sprawia radość gospodarzowi. Gdy Zdzisio zauważył nas na ulicy, nie było wymówki – trzeba było wstąpić i już... Wypić kawkę, skosztować nalewki i coś przetrącić. Dzielił się tym co miał i robił to szczerze – to się po prostu czuło.

Zdzisława Czmoch Co ciekawe, człowiek o tak dobrym sercu pracował zawodowo w znienawidzonej przez niektórych sferze finansów i podatków. Jak to określił jego bliski przyjaciel na pogrzebie, był „rasowym finansistą”. Mimo to czynił wokół siebie wiele dobrego, będąc przy tym czuły na ludzką biedę i krzywdę. W pracy również musiał być lubiany, bo jego koledzy do tej pory zaczepiają mnie na ulicy czy łosickim rynku, by z nimi pogadać i powspominać. Jeden z kolegów tak go podsumowuje: „Sumiennie wykonywał zadania, które mu powierzono. Był przy tym bardzo koleżeński i uczynny wobec innych, posiadał zdolności innowacyjne i organizatorskie. Miał także poczucie humoru, lubując się w różnych anegdotach”. Warto też wspomnieć, że dobrze znał prekursora naszego rodu - dziadka Michała.

Na emeryturze zapałał miłością do Łosic. Dopieszczał swoją posesję, którą odziedziczył po rodzicach, a później po swym bracie. Rozmiłował się w kwiatach, którym nie umiał się oprzeć, upiększając ogród do ostatnich swoich dni. Był lubiany przez wszystkich, dla każdego miał czas, uśmiech, dobre słowo. Cechowała go również skromność, a przy tym umiał podziwiać sukcesy bliźnich, co robił naprawdę szczerze. Nawet gdy choroba ograniczyła mu możliwość komunikacji, mimo ogromnych trudności bardzo chciał i starał się nadal rozmawiać.

Gdy odszedł tak nagle i w dramatycznych okolicznościach, początkowo trudno było w to uwierzyć. Jak to – Zdzisio nie przyjdzie już na targ, nie zostawi samochodu na Polinowie, nie będzie taszczyć siatek z kwiatami, nie zaprosi na kawkę? To było niemożliwe i nierzeczywiste. Dopiero po pewnym czasie odczuliśmy prawdziwą pustkę. Opustoszała posesja w Łosicach, cisza w telefonie, świadomość, że już nigdy nie zasiądziemy za stołem i nie usłyszymy „proszę bardzo, może jeszcze...”. Teraz możemy spotykać się jedynie na cmentarzu, gdzie patrzy z pomnika swoim ciepłym wzrokiem, jakby chciał zaprosić raz jeszcze: „no chodźcie, wejdźcie do mnie, chociaż na chwilkę, na małą kawkę”. Zdzisiu, dziękujemy za wszystko, niech Pan Bóg wynagrodzi Ci dobro, które po sobie zostawiłeś!

Bartosz KobylińskiOd siebie dodam tylko, Wujek całe swoje życie był człowiekiem "na poziomie", i to w każdej dziedzinie. Zawsze elegancki, ogolony, uczesany. Pamiętam np., że na Wszystkich Świętych przywdziewał granatowy, długi płaszcz i białe rękawiczki. Nawet wybierając się na targ po kolejne kwiatki, nigdy nie zapominał o jasnym garniturze czy marynarce. Ponad wszystko był jednak człowiekiem, który zawsze potrafił stworzyć coś z niczego: starą drewnianą chałupę zamienił w piękny i przytulny domek z sentymentalnym pokojem kominkowym i pamiątkami, stare i odrapane mieszkanie w kamienicy w funkcjonalne lokum, a porośnięte dzikimi bzami wysypisko śmieci na Polinowie w działkę rekreacyjną z domkiem i tarasem. Przyjeżdżając na Polinów nie było chwili, żeby czegoś nie upiększył: nieważne czy było to poprawienie rynny, pomalowanie bramy, daszku, czy po prostu dosadzenie kilku kwiatków. Takiego gospodarza trudno szukać w okolicy: jego działka była dopieszczona do granic doskonałości: trawka nisko przycięta, w oczkach wodnych pluskały się zielone żabki i rybki, przez mostek skakały świerszcze, z kaskady pluskała woda. Dosłownie każdy centymetr miejsca był wręcz wzorowo zagospodarowany. Liczni sąsiedzi zaopatrywali się u niego w sadzonki kwiatów i przychodzili po porady. Nie zapomnę reakcji i smutku jednej z sąsiadek, która przychodząc po sadzonki dowiedziała się o tym przykrym fakcie...

Gdyby rodziło się więcej takich ludzi, świat z pewnością byłby piękniejszy, a nam żyłoby się lżej!

Ojcowie serwisu Polinów
Polinów
Kobylińscy
południowe Podlasie
południowe Podlasie
Kobylińscy
Kobylińscy